środa, 27 marca 2013

Rozdział jedenasty


Xabi

Lekarze byli zadziwieni szybkością, z jaką Sylwia wracała do zdrowia. Obawiali się, że tak poważne stłuczenia mózgu mogą skutkować paraliżem, czy upośledzeniem, ale jakimś cudem po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej wszystko było w porządku. Nawet jej biedna, pęknięta czaszka zrastała się błyskawicznie. Jedynym trwałym skutkiem wypadku okazała się ślepota, która mimo upływającego czasu wciąż nie ustępowała.
- Nie wiemy dlaczego tak się dzieje - doktor Carvezzo bezradnie rozkładał dłonie. - Pani oczy, nerwy wzrokowe i część mózgu odpowiedzialna za przetwarzanie bodźców są absolutnie zdrowe. Być może w grę wchodzi jakiś czynnik psychologiczny.
- A czy jest coś, co można zrobić? - Sylwia zwróciła swe jasne oczy w kierunku lekarza. Krótkie, odrastające po operacji włosy, sterczały jej dookoła głowy jak niesforna aureola. - Jakaś terapia?
- Być może silny wstrząs psychiczny mógłby coś tu zmienić, ale nie chcę wyrokować, rozumie pani - doktor zamachał rękami, jakby chciał odlecieć. W tym momencie przypominał ptaka bardziej niż kiedykolwiek.
- Rozumiem - wygładziła kołdrę przed sobą. - Będę się zatem musiała nauczyć z tym żyć.
- Pomożemy ci - odezwał się Iker, który dotąd podpierał w milczeniu ścianę przy drzwiach. - Nie będziesz z tym sama. Jesli będzie trzeba cały Real będzie ci pomagał. Dobrze mówię, Alonso?
Spojrzał na mnie. Nie mogłem nic wyczytać z jego spokojnej, nieruchomej twarzy.
- No jasne - przyświadczyłem. Ująłem dłoń Sylwii. - Nigdy nie będziesz sama.
Pan Soriano wyglądał jakby miał się rozpłakać.
- Panowie, nie wiem, który z was właściwie będzie moim zięciem, ale mója córka nie mogła lepiej trafić! - rzekł, wyraźnie wzruszony. - Teraz wiem, że będzie bezpieczna!
Nagle zreflektował się, jakby dotarło do niego co właściwie powiedział. Iker uśmiechnął się kątem ust, Sylwia spuściła głowę, a ja siedziałem dalej na krawędzi łóżka i gładziłem jej dłoń.
- Przepraszam - bąknął Soriano, czerwony jak cegła. Wyszedł z pokoju, za nim zaś lekarz.
Wreszcie, po miesiącu uznano, że Sylwia jest dostatecznie silna, aby wypisać ją ze szpitala. Na korytarzu zgromadził się niezły tłumek, bo oprócz ojca Sylwii, Ikera i mnie, zwaliło się pół Realu. Cris z bukietem kremowych róż, Pepe z białymi kameliami, Ramos, też wyposażony w jakieś kwiatki, Marcelo, Luka Modrić, Benzema, Kaka, Mesut, Higuain, wszyscy z wiąchami kwiecia. Ściskali Sylwię, zapowiadali, że urządzą z tej okazji imprę, nawet usiłowali zaśpiewać piosenkę, ale ich Iker uciszył, tłumacząc, że od ich wycia innym chorym się niechybnie pogorszy. Istna fiesta.
Pan Soriano był tak roztrzęsiony, że nie mógł prowadzić, więc zaproponowałem, że ich oboje odwiozę do domu. Myślałem, że Iker zaprotestuje, albo przynajmniej coś powie, ale nie, stał tylko pod ścianą z kamienną twarzą i patrzył na Sylwię.
- Ej, stary, a może pojedziesz z nimi? - wyrwał się Pepe. Czasami bywał straszliwie nietaktowny, ale na ogół wynikało to z dobrych chęci.
- Dzięki, Kepler, ale nie - odparł Casillas spokojnie. - I tak się ledwo pomieszczą razem z tą całą oranżerią, którę przywlekliście.
Uśmiechnął się półgębkiem.
Wtedy Sylwia poprosiła go żeby podszedł. Zrobił to, a ona uściskała go i wyszeptała coś do jego ucha.
- To ja powinienem... - odparł. Nie dokończył zdania i schował się gdzieś za plecami Keplera.
Kiedy wyjeżdżaliśmy ze szpitalnego parkingu, żegnani przez stadko machających łapami i szczerzących się jak wariaci kumpli, Iker stał w drzwiach szpitala z rękami w kieszeniach.
Wiozłem ją do domu. Serce rosło mi z wariackiej radości. Czułem się jakbym wychodził z jakiejś potwornej ciemności, najdłuższej zimy mojego życia, ku światłu i życiu. W tamtej chwili każda moja komórka drgała miłością do Sylwii.

Iker:

Kiedy samochód Xabiego zniknął za rogiem, chciałem się cichutko zmyć. Nie miałem nastroju na żadne zbiegowiska, chciałem posiedzieć w samotności, zastanowić się co dalej. Ale nie było mi dane, bo ledwie ruszyłem w stronę samochodu, już mnie zatrzymali.
- Eeeeeej! Stój no! - wrzasnął Kepler na cały głos.
Zatrzymałem się.
- Musimy pogadać - oznajmił Cris z szatańskim uśmieszkiem, wyłaniając się z cienia.
- Chłopaki, nie mam ochoty... - zacząłem.
- Dobra, dobra, widzimy, że jest problem i to trzeba obgadać - oznajmił stanowczo Pepe. - Ładuj się do fury Crisa, ale już.
Nie było z nimi dyskusji, więc posłusznie wcisnąłem się na tylną kanapę sportowej bryki Ronaldo. Pojechaliśmy do małej knajpki, w której od lat obgadywaliśmy rozmaite sprawy, pewni, że jej właściciel, zaciekły kibic Realu, zadba o to, żeby nic nie wyciekło na zewnątrz. Kiedy jechaliśmy przez wąskie uliczki Madrytu, zamyśliłem się totalnie, wspominając wypadki minionych dni.
Mou odszedł, w wielkiej niesławie, a prawnicy Realu jakoś tak to zakręcili, że klub nie musiał mu płacić odszkodowania.
- Nie wiecie, co tracicie - warczał na ostatnim treningu. - Byłem waszą przepustką do wielkości! Ze mną mogliście wygrać Ligę Mistrzów, a tak dostaniecie w dupę od Polaczków z Borussii!
- Real jest wielki, z panem, czy bez pana - odparłem.
- Był wielki, zanim pan tu przyszedł - poparł mnie Ramos.
- Nie potrzebujemy żadnych przepustek! - wrzasnął Pepe. - Będziemy walczyć!
- Hołota! - prychnął Mou, z taką miną, jakby kot nasikał mu na buty.
Odszedł wreszcie, a my z nowym trenerem zaczęliśmy odbudowywać jedność w drużynie. I były efekty, znów wygrywaliśmy, znów walczyliśmy do ostatniego tchu. Nawet Alonso się otrząsnął, chociaż musiałem go parę razy opierdolić. Chłopaki patrzyli niespokojnie, czy nie skończy się to mordobiciem, ale nie, było jak kiedyś. No owszem, od Borussii dostaliśmy knoty, ale nie można mieć wszystkiego. Ważne, że szło ku dobremu.
Kilka dni po odejściu Mou, kiedy wychodziłem ze stadionu po wieczornym treningu, zaczepiła mnie Sara.
- Iker! - zatrzepotała rzęsami. - Dawno się nie widzieliśmy!
Nie miałem ochoty z nią gadać.
- Może wyskoczymy na drinka? - zaproponowała zalotnie.
- A co, potrzebujesz świeżego materiału? - zapytałem sarkastycznie.
- No daj spokój, wiesz, że nie o o mi chodzi - wydęła pomalowane jaskrawoczerwoną szminką usta. - Stęskniłam się za tobą.
Tego było za wiele.
- Słuchaj no, wiem dokładnie, co kombinowałaś z Mou - powiedziałem. - Wiem, że to ty byłaś jego kontaktem w mediach, ty wynosiłaś brudy z szatni.
- Muszę jakoś pracować - wzruszyła ramionami.
- To pracuj z dala ode mnie i od Realu - było mi niedobrze. - Myślisz, że nie wiem komu Mou wysłał ten filmik z szatni, pokazujący jak się tłukę z Alonsem?
Usmiechnęła się szyderczo.
- El Santo - parsknęła. - Istny świętoszek. Nie lubisz jak się wywleka twoje grzeszki? A'propos grzeszków, jak tam twoja ślepa cizia?
Odwróciłem się na pięcie, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, co bym żałował. Poszedłem do szefa ochrony i wyjaśniłem mu, że pani Carbonero jest teraz persona non grata, z zakazem wstępu na stadion, o jakichkolwiek okolicach szatni nie mówiąc.
Pisk opon wyrwał mnie z zamyślenia. Cris zahamował z fasonem przed knajpą, paląc przy tym gumę. Jakim cudem nie miał tylu mandatów co choćby Benzema, było dla mnie niepojęte.
Usiedliśmy przy stoliku w kącie, Pepe zamówił butelkę mocnego wina, po czym wbił we mnie nieubłagane spojrzenie.
- No dobra, Casillas, co jest grane? - walnął prosto z mostu.
- A co ma być? - usiłowałem się migać.
- Nie mydl oczu - zażądał stanowczo Ronaldo. - Sylwia zdrowieje, a mimo to łazisz jak struty. Co jest?
Kelner postawił flaszkę i kieliszki na stole. Pepe natychmiast dorwał sie do flachy i jął rozlewać trunek do naczyń.
- Nie no, nic takiego - próbowałem bagatelizować. - Samo się wyjaśni, zobaczycie.
- Iiiiiiikeeeeerrrrrr! - powiedzieli jednogłośnie z politowaniem.
Wychyliłem spiesznie kieliszek wina. Chłopcy poszli w moje ślady.
- No dobra - powiedziałem. - Tylko żeby żaden pawian się ze mnie nie śmiał.
Cris rzucił mi oburzone spojrzenie, a Pepe postukał się w czoło.
- Za kogo ty nas masz? - zapytał. - Wal.
- Bo widzicie... To porąbane jest. Kocham Sylwię na swój sposób. Wiem, że ją skrzywdziłem i chciałbym jej to wynagrodzić. Ale...
Dolałem sobie wina.
- Cholera - mruknąłem. - Nie chcę żeby odchodziła.
- No to o nią walcz! - Cris zamachał prawie pustym kieliszkiem.
- Jak mam o nią walczyć, kiedy ona mnie nie kocha? - zapytałem. Pepe dolał do kieliszków. - Ja wiem, że ona kocha Alonsa, to jego wołała, kiedy się budziła ze śpiączki. Widzę jak na niego reaguje, jak się rozpromienia, kiedy on się zjawia. Nigdy nie była taka, kiedy byliśmy razem.
- Poważna sprawa - Kepler podrapał się nóżką kieliszka po łysej głowie. - I co zamierzasz? Kelner, drugą butelkę!
- Nie wiem - ukryłem twarz w dłoniach. - Cholera, nie wiem. Chciałem o nią walczyć, ale to beznadziejne, Xabi kocha ją tak, że... No nie mogę, nie przeskoczę go. Ja jej tak nie kocham, jak on.
Deliberowaliśmy jakiś czas, osuszając przy tym drugą butelkę. Cris zaordynował trzecią.
- Wyjście jest jedno, Ikerku - orzekł Pepe z poważną miną. - Ty się zastanów co będzie najlepsze dla niej i wtedy podejmij decyzję. Rozumiesz mnie?
- Chyba tak - westchnąłem.
- Wpędziłeś ją w problemy, bo byłeś egoistą, więc teraz musisz myśleć inaczej - Kepler złapał mnie za kark i przysunął czoło do mojego czoła. - Sam mówisz, że trzeba się uczyć na błędach, to się teraz ucz!
Sylwia

Kiedy przyjechaliśmy do domu tata zakrzątnął się przy kwiatach, wstawiając je do wazonów, a Xabi pomógł mi się rozlokować. Potem tata pojechał do hotelu, w którym teraz mieszkał, tłumacząc się jakoś mętnie i zostaliśmy z Xabierem sami.
Siedziałam na kanapie, trzymając głowę na jego piersi, szczęśliwa, że już nie jestem w szpitalu i że mogę być przy nim. Czuć ciepło jego mocnego, muskularnego ciała i słuchać bicia jego serca.
- Jak dobrze, że ten koszmar się kończy - mruknął. - Jesteś tutaj, cała, zdrowa i bezpieczna.
Pocałował mnie w tył głowy, tam, gdzie pod włosami wiła się pooperacyjna blizna.
- Dobrze być znowu w domu - roześmiałam się. - Szpitalne jedzenie zbrzydło mi już do reszty.
- Będę ci gotował! - zaofiarował się.
- A umiesz?
- Zdziwisz się, moja piękna - jego pierś zatrzęsła się od śmiechu. - Upodobanie do seksu i jedzenia chodzą w parze.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Jedno i drugie to rozkosz zmysłów - nie mogłam zobaczyć jego twarzy, ale przysiągłabym, że się uśmiechał.
- Iker nie umie gotować - stwierdziłam znienacka. - Przypala nawet wodę na herbatę. Xabi, czy on tam został sam? Na parkingu?
Wyprostował się, uważając, żeby mnie nie potrącić.
- Nie martw się o niego, chłopcy na pewno sie nim zajęli - powiedział uspokajająco.
- Nie chcę... Nie chciałabym go zranić - powiedziałam z wahaniem.
Dotknął mojej twarzy.
- Rozumiem - w jego głosie pobrzmiewał niepokój. - Ale musisz w końcu wybrać któregoś z nas.
- Xabi, to nie jest takie proste...
- Wiem, ja nie naciskam. Pogodzę się z twoją decyzją, jakakolwiek by nie była... - głos mu zadrżał. - Ale chciałbym wiedzieć jaka ona jest.
Poszukałam dłonią jego ręki.
- Widzisz... Nie układało nam się z Ikerem. Sprawiliśmy sobie dużo bólu nawzajem. Ale teraz, po tym wypadku, wszystko się zmieniło. Nie chcę zadawać mu niepotrzebnego cierpienia.
- Rozumiem - głos Xabiego był cichy, nieledwie szept.
Wzięłam głęboki oddech.
- Jest coś, czego nie mogę ignorować - powiedziałam. - Miłość. Nie mogę postąpić wbrew temu co czuję.
Chyba przestał oddychać, czułam tylko jak jego palce zaciskają się na mojej dłoni. Podniosłam rękę i dotknęłam twarzy Xabiego.
- Kocham cię, Xabier, bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Objął mnie i kołysał przez chwilę w ramionach nie mówiąc nic.
- Też cię kocham, kocham cię jak szaleniec. Jesteś dla mnie jak powietrze, bez ciebie nie istnieję - tchnął mi w ucho.
_________________________________________________________________________
Cóż mam napisać? Zbliżamy się do końca tej opowieści, chociaż nie wiem czy jeszcze jeden czy dwa rozdziały. Myślę, że skonsultuje to z Martiną, która pomaga mi ogarnąć końcówkę. Bez niej zginęłabym marnie. Siostrzyczki ruszą dopiero po zakończeniu El Santo... :D
Odnośnie rozdziału to tyle... Miało być we wtorek wieczorem, ale przebieżki naszych Orłów z pół amatorami z San Marino, były dość wyczerpujące. Panowie Hiszpanie też się nie popisali 1:1 z Finlandią i 1:0 z Francją. Smuteczek! 

No, ale już niedługo znowu wznowienie meczów ligowych i ćwierćfinały Ligii Mistrzów! Jupi!
                                                                                 Pozdrawiam :)

 

środa, 20 marca 2013

Rozdział dziesiąty


Iker

Nie zdążyliśmy ochłonąć, po tym co powiedziała Sylwia, gdy przyszedł lekarz z pielęgniarką. Jorge Carvezzo, tak się nazywał ten doktor. Wyglądał trochę jak nastroszone ptaszysko, z haczykowatym nosem i czarnymi włosami, sterczącymi sztywno wokół głowy, którą ciągle chował w ramionach.
Zadał Sylwii kilka pytań, poświecił jej latarką w oczy, zbadał odruchy, po czym przez chwilę gadał do pielęgniarki tą lekarską gadką, którą trudno zrozumieć.
- No cóż - mruknął, odwracając się do nas. - Trudno na razie wyrokować, ale póki co wszystko wygląda nie najgorzej. Pacjentka reaguje prawidłowo, odzyskała świadomość. Całkiem dobrze, proszę panów.
- A co z jej oczami? - zapytał pan Soriano.
- Jej oczy technicznie rzecz biorąc są w porządku - odparł lekarz.
- Ona nie widzi - powiedział Xabi, pozornie łagodnie, ale w jego głosie było coś takiego, co ścinało powietrze.
- Ach, wybaczcie panowie - westchnął Carvezzo. - Roztargnienie bywa straszne. Chodzi o to, że gałki oczne pani Soriano są zasadniczo nieuszkodzone. Problem leży gdzie indziej. Otóż krwotok śródmózgowy spowodował ucisk na nerwy wzrokowe. Oczywiście zatamowaliśmy krwawienie, a krew usunęliśmy, ale nie wiadomo kiedy skutki tego miną. Być może pani Sylwia odzyska wzrok już jutro, lub za kilka tygodni, a może nie odzyska go wcale. Trudno przewidzieć. Jedyne co możemy zrobić, to czekać.
Soriano pobladł jak płótno. Ja się poczułem, jakby mi się ziemia otworzyła pod stopami.
- Czekać - mruknął Alonso, zamykając oczy. Z tą bladą, zmęczoną twarzą i od dawna nie strzyżoną brodą wyglądał jak męczennik ze starego obrazu.
- Czekać - oznajmił lekarz.
Sylwia przyjęła to wszystko z zadziwiającym spokojem.
- Będzie dobrze - szepnęła, uśmiechając się tym dziecinnym uśmiechem, który łamał nam serca. Boże, była taka krucha i bezbronna, niczym złamany kwiat. - Zobaczycie.
Cholera, ledwie wytrzymałem, żeby zachować spokojną twarz. Chwilę później kazano nam wyjść, mogłem więc uciec do kibla i zamknąć się w kabinie. Ryczałem tam jak dzieciak chyba przez kwadrans, potem umyłem twarz zimną wodą. Chyba nie pomogło, bo gdy wyszedłem na korytarz, Pepe, Ramos i Cris niemal odbili mi płuca od współczujacego poklepywania po plecach.
- Gdzie Alonso? - zapytałem.
- W kaplicy szpitalnej - odparł Pepe. - Powiedział, że sam sobie poradzi.
Cris pokręcił głową.
- On kompletnie zdziczał przez to wszystko - zauważył. - Odbija mu totalnie.
- Też by ci odbiło, jakby twoja Irina leżała na OIOMie - mruknął Sergio.
- Wypluj to! - zażądał stanowczo Cris. - Może by mi odbiło, ale od tego ma się chyba kumpli, żeby nie pozwolili w takiej sytuacji kompletnie odlecieć, nie?
Pepe poskrobał się po łysej głowie.
- Cris ma rację - stwierdził. - Trzeba mieć na brodatego oko. Na Casillasa - wskazał mnie długim palcem - lepiej też, bo niby się trzyma, a jednak przymulony jakiś taki, zupełnie jak nie on.
- Ja tu stoję, Pepe, jakbyś nie zauważył - przypomniałem.
Wyszczerzył zębiska w uśmiechu.


Xabi:

Wołała mnie. Kiedy się budziła, wołała mnie. Chóry anielskie nie brzmiałyby piękniej w moich uszach, niż jej słaby głos tamtego dnia. To było cudowne, jak promienie słońca przebijające się przez czarne, burzowe chmury. Wiedziałem, że będę przy niej trwać, niezależnie od wszystkiego. Nieważne, czy zdoła w pełni wyzdrowieć, czy nie. A jeśli... Jeśli wybierze Casillasa, będę ją podziwiał z daleka, jak obraz święty, nietykalny na wieki. Jednego tylko nie mogłem - przestać jej kochać.
Wiedziałem, że życie zawodowe zaczyna walić mi się na łeb, ale nie byłem w stanie skupić się teraz na piłce, na niczym, co nie było nią. Sylwią. Na treningu dzień po wybudzeniu Sylwii właściwie to lunatykowałem. Mou się pienił niczym fabryka mydła, ale ja to miałem gdzieś. Wszystko miałem gdzieś.
Jakieś jednak resztki solidarności z drużyną się we mnie kołatały, bo gdy poszli do Floresa, prawie cała pierwsza drużyna, poszedłem razem z nimi. Przewodził Ramos, jako wicekapitan.
- Prezesie - zaczął uroczyście, gdy wtoczyliśmy się do gabinetu. - Stanowczo żądamy odejścia Jose Mourinho. W trybie natychmiastowym.
Flores zmarszczył brwi.
- Czy was pogięło? - zapytał z niedowierzaniem. - To jeden z najlepszych trenerów świata! Nie mówiąc o tym, że jeśli teraz rozwiażemy z nim kontrakt, to zabulimy!
- On nam drużynę rozpier... dziela! - oznajmił stanowczo Marcelo. - Napuszcza jednych na drugich, mówi tej tam Carbonero o tym co się dzieje w szatni, syf i malaria, panie prezesie!
- Macie jakies dowody...? - zaczął Flores.
Czarne oczy Pepe zaświeciły złowrogo.
- Pewnie, że mamy - Kepler przepchnął się na sam przód i wyciągnął z kieszeni komórkę. - Pamięta pan ten syf z Casillasem i Alonso i ich bójką? I jak to do mediów poszło? No to pan patrzy!
Podetknął Floresowi swój telefon pod nos. Okazało się, że cwany Pepe uwiecznił Mou, edytującego tamto nagranie na laptopie i wysyłającego je mediom, na wideo.
Prezes zczerwieniał, a potem zbladł.
- No to zmienia sytuację - rzekł, luzując krawat. - Pan Mourinho straci posadę, ale na razie proszę, mordy w kubeł i udawać, że nic się nie dzieje. Zrozumiano?
- Tajest! - huknęli chłopacy.
- Jest jeszcze jedna sprawa, ale to już nie do wszystkich. Panie Alonso, panie Casillas, zechcą panowie zostać, reszta wypad.
Kiedy gabinet opustoszał, Flores wskazał mi krzesło. Usiadłem. Casillas stał przy drzwiach.
- Alonso, wiem, że masz problemy osobiste - rzekł prezes. - Zastanawiam się czy w związku z tym nie byłoby lepiej, gdybyś przez jakiś czas, do końca sezonu na przykład, został odsunięty od gry. I trenował indywidualnie.

Wzruszyłem ramionami.
- Na temat twojej dalszej przyszłości w Realu możemy porozmawiać, gdy się ogarniesz - ciągnął prezes. - Casillas, co o tym sądzisz? Jesteś kapitanem!
No to teraz Iker może się mnie pozbyć w białych rękawiczkach. Histeryczny śmiech narastał mi w gardle.
Przez chwilę w gabinecie panowała kompletna cisza. Potem zaś nastąpiło coś, czego się nie spodziewałem. Casillas stanął obok mnie i położył mi rękę na ramieniu.
- Szefie, jeśli chce pan odsuwać Alonsa od gry, równie dobrze może pan odsunąć mnie - oznajmił bez wahania.
Nie wierzyłem własnym uszom.
- To co z nim zrobić? - Flores nie wydawał się przekonany.
- Osobiście gwarantuję za powrót Xabiego do pełnej formy - rzekł Iker. - Dołożę wszelkich starań, chłopaki też. Tylko proszę mu dać szansę.
- No dobra... - mruknął prezes.
Wyszedłem z gabinetu wciąż nie rozumiejąc co się stało. Casillas stanął obok i spojrzał w przestrzeń.
- Dzięki - powiedziałem.
Spojrzał na mnie tymi swoimi kocimi oczyma.
- Nie ma za co - odparł.

Iker:

Uratowałem Xabiemu dupsko, ale to jeszcze nie znaczy, że wszystko było już kolorowo. Bo nie było. Nie chciałem go niszczyć, ale wciąż kochałem Sylwię i nie mogłem, nie potrafiłem sobie odpuścić. Lataliśmy obaj do szpitala, na wyprzódki zajmując się Sylwią. Przynosiłem kwiaty i kosze owoców jak głupek, wierząc, że jeśli przyniosę większy niż Xabi to zyskam jakoś w jej oczach. Kiedy mogła już siadać wywoziłem ją na spacery do szpitalnego ogrodu, Alonso zaś czytał jej wieczorami książki. Lubiła go słuchać. I tak mijały dni, Sylwia była coraz silniejsza, a ja patrzyłem na nią i czułem, że stanąłbym na uszach, aby odrobić wszystkie zło, które jej wyrządziłem.
Tylko jedno się nie zmieniało, Sylwia wciąż nie widziała. Wedle lekarza nastąpiła jakaś tam minimalna poprawa, ale żeby ona się na coś konkretnego przekładała... Sylwia dalej żyła w ciemnościach a my, to znaczy jej tata, Xabi i ja, opisywaliśmy jej świat.
Kiedyś wpadłem do szpitala trochę wcześniej niż zwykle. Drzwi do sali były uchylone i usłyszałem, że ktoś u niej siedzi. Nawet nie musiałem zgadywać kto, wiadomo było że rudobrody.
- ...mogę cię dotknąć? - mówiła Sylwia.
- Boże! - głos Xabiego zabrzmiał niemal jak zwierzęcy skowyt. - Sylwia, nie musisz pytać. Nie pamiętasz...? Jak przed tym wszystkim...?
- Pamiętam - odparła spokojnie. - Pamiętam każdą sekundę. Nie mogłabym tego zapomnieć. No przysuń się.
Zajrzałem przez szparę w drzwiach, niemal nie oddychając. Zobaczyłem, jak Alonso podsuwa twarz pod dłonie Sylwii. Jej palce przesuwały się delikatnie po jego czole, zamkniętych oczach, policzkach i wargach, a on siedział nieruchomo, niemal w ekstazie.
- Schudłeś - wyszeptała cichutko. Powiodła palcem wzdłuż jego ust.

Sylwia:

- Schudłeś - szepnęłam. Serce łopotało mi w piersiach jak ptak. Pod palcami czułam zapadnięte policzki, porośnięte szczeciną zarostu. Szczeciną o której wiedziałam, że w słońcu lśni miedzianą rudością.
Dotknęłam jednym palcem jego ust, miękkkich i ciepłych jak zawsze. Po chwili dołączyłam pozostałe palce jednej dłoni. Chwycił mnie za rękę i pocałował jej wnętrze. Moja druga dłoń, błądząca po jego policzku natrafiła na wilgoć.
- Płaczesz? - zapytałam.
- Oczy mi się pocą - zażartował, ale głos mu drżał. - Brakowało mi ciebie. Nie wiem co bym zrobił, gdybyś ty...
- Żyłbyś dalej - odparłam, głaszcząc go po głowie.
- Nie - odparł po prostu. - Żyć to dla mnie być z tobą. Przy tobie. Nie być z tobą, to znaczy nie żyć.
Oparł głowę na mojej piersi. Przez chwilę upajałam się jego zapachem, wonią jego skóry i włosów, nic nie mówiąc.
- A jeśli nie odzyskam wzroku? - zapytałam nagle. - Jesli na zawsze pozostanę ślepa?
Podniósł się. Czułam, że jego twarz jest tuż nad moją.
- Wtedy ja będę twoimi oczyma - powiedział. - Będę widział za nas dwoje.
Nie odpowiedziałam, tylko pogłaskałam go po twarzy.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Potem Xabi poszedł, a ja chyba zasnęłam.
Poczułam, że ktoś mnie całuje w czoło.
- Sylwia - to był Iker. Wziął moje dłonie w swoje. - Wybacz mi, najdroższa. Wybacz mi.
Jeszcze raz pocałował mnie w czoło.
A potem zniknął.
Nie byłam pewna, czy to była jawa, czy sen.

______________________________________________________________________
Nie wiem co napisać...:D Chyba tylko życzyć miłego czytania. :D
I jeszcze małe ogłoszenie parafialne... Już niebawem razem z niezawodną Martiną, ruszamy z nowym opkiem pt" Siostrzyczki "- zachęcamy do zapoznania się z zakładką "Bohaterowie" 
                                                                      Pozdrawiam Fiolka :)
Dla tych zapracowanych publikujemy banner :D




wtorek, 12 marca 2013

Rozdział dziewiąty


Wciąż tylko ciemność,
wciąż tylko cisza.

Nie ma poranków

jest ciągły mrok.
Gdybym potrafił
tak dotrzeć w głąb ciebie,
i sprawić, byś zrobił znów
ku światłu krok.


Usłysz mnie proszę

w głębi twej ciszy:

będę przy tobie,
aż minie twa noc.

Jekyll&Hyde






Xabi

Nie wiem ile trwała operacja, wydawało mi się wtedy, że były to całe lata, ba, wieki, albo i tysiąclecia. Stałem przed zielonymi drzwiami sali i wpatrywałem się w nie, jakby to mogło sprawić, że wyjdzie z nich lekarz i wreszcie będę wiedział.
Czy ona przeżyje?
Och, gdybym mógł coś zrobić, żeby ulżyć jej w cierpieniu, żeby pomóc jej przetrwać... Ale nie mogłem! Mogłem tylko gapić się w te pieprzone drzwi i czekać. To było nie do wytrzymania, ta bezradność.
Nie wiem jak długo tak stałem, gdy ktoś wsunął mi w rękę kubek kawy. To był Pepe. Spojrzał na mnie z troską, klepnął w ramię i siadł na krzesełku obok Ramosa, kompletnie otępiałego Ikera i Cristiano, który, nie wiedząc co począć, ogryzał paznokcie. Peps coś najwyraźniej knuł, bo przywołał Sergia i Crisa i zaczęli się naradzać. Po chwili Ramos wstał i wyszedł, wyciągając jednocześnie z kieszeni komórkę.
To wszystko, co działo się wokół mnie, odbierałem jakby w zwolnionym tempie, wciąż oszołomiony, chociaż gdzieś w moim wnętrzu rodził się gniew. Ona nie może umrzeć. Nie może! Coś we mnie krzyczało i wyło. Znowu wbiłem wzrok w drzwi.
Parę godzin później operacja wciąż trwała. To było jak koszmar senny, który nie chce się skończyć. Ktoś wchodził, ktoś wychodził, Ramos przyszedł z jakimś starszym facetem, ja jednak nie zwracałem na to uwagi, wciąż wpatrując się w cholerne, zielone drzwi. Niech ktoś wreszcie przyjdzie. Niech powie, że uratowali Sylwię. Wstąpię do klasztoru, będę patrzył, jak Sylwia idzie do ołtarza z Ikerem jeśli... jeśli tak ma być, tylko proszę, Boże, nie pozwól jej umrzeć!
Wreszcie drzwi się otworzyły, tak cholernie powoli i na korytarz wyszedł wyraźnie zmęczony chirurg.
- Kto jest rodziną pani Soriano?
Przez chwilę miałem ochotę chwycić go za kitel na piersi, potrząsnąć i wrzasnąć, żeby dał sobie spokój z bzdurami.
- Ja - odezwał się starszy gość, przyprowadzony wcześniej przez Ramosa. - Jestem jej ojcem. Czy ona...?
- Żyje - odparł lekarz sucho. - Udało nam się zatamować krwawienie śródczaszkowe, jednak ze względu na rozległość obrażeń mózgu pana córka musi pozostawać w śpiączce farmakologicznej. Dopiero gdy się wybudzi, będziemy mogli stwierdzić jakie będą skutki tego urazu.
Nogi mi się ugięły, jakby były z plasteliny. Klapnąłem na podłogę jak wór ziemniaków. Żyje. O Boże. Żyje.

Iker

Nie pozwolili nam jej od razu zobaczyć, tłumacząc, że nie mogą o tej porze wpuszczać gości, a już na pewno nie na OIOM i nie takiej bandy. Pomogłem Xabiemu podnieść się z podłogi, a potem wszyscy wyszliśmy ze szpitala. Chłopaki chcieli mnie podwieźć do domu, ale powiedziałem, że pójdę piechotą.
I poszedłem, do kościoła. Zapaliłem świecę i długo się modliłem. Chyba świtało, kiedy wychodziłem stamtąd. Wiedziałem, że chłopcy będą jutro nieprzytomni na treningu, a Mou dostanie szału, ale mało mnie to wtedy obchodziło. Sylwia żyła i to było najważniejsze. Tylko to się liczyło.
Następne dni był niewyobrażalnie ponure. Sylwia leżała pod respiratorem, blada i drobniutka, jak porcelanowa figurka. Tylko jej ciemne rzęsy odbijały od białości pościeli, bandaży na jej głowie i bladości jej twarzy. Chodziłem do niej codziennie, czasami siedzieliśmy tam obaj z Xabim, patrząc na nią, czasem głaszcząc jej ręce. Nie gadaliśmy. Bo oczym mieliśmy gadać? O tym, że on rozpieprzył naszą przyjaźń? Czy o tym, że ja o mało nie zabiłem Sylwii?
Lekarze kazali uzbroić się w cierpliwość i czekać. To czekanie, bezczynnie, bez możliwości żeby jej pomóc, zabijało nas obu, ale Xabiego chyba bardziej. Ja się jakoś trzymałem, on się rozsypywał w oczach. W szpitalu był taki jak zawsze, opanowany, spokojny, grzeczny. Dopiero na boisku zaczynała się masakra.
No właśnie, boisko. Nie zawieszono mnie, tu jednak władze Realu stawiły opór chęciom Mou, za to trafiłem na ławkę rezerwowych. I tak bym się do niczego w bramce nie nadawał, totalny brak koncentracji. Równie dobrze, można by zamiast mnie powiesić tam ręcznik. Alonso dostał naganę i na tym się konsekwencje bójki skończyły. Przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie to wszystko, plus krecia robota Mou, rozpieprzyły drużynę prawie na cacy. Zaraz po wypadku Sylwii o mało nie odpadliśmy z Pucharu Króla, potem na meczu ligowym nie mogliśmy się ogarnąć i po kwadransie przegrywaliśmy 1:0.
Xabi grał jak błędny. Nie widział co się wokół niego dzieje, przepuszczał piłki, dymił do każdego, kto się nawinął, wreszcie sfaulował gościa tak, że ten wywinął podwójne salto w powietrzu. Sędzia pokazał mu żółtą. Patrzyłem na trenera, zdziwiony, że nie zdejmuje Alonsa z boiska.
Pięć minut później Xabi wjechał w kogoś obiema nogami, facet, cholera, nie miał nawet piłki. Znieśli go z boiska, kostka mu poszła. Alonso oczywiście dostał czerwo. Chciał strzelić sędziego w pysk, Ramos i Marcelo musieli go na bok odprowadzić.
W końcu wygraliśmy, 2:1, Cris to jednak Cris, ale było ciężko. Po meczu Mou nawet nie zaszczycił nas swym towarzystwem i zmył się zaraz po konferencji prasowej. Myśmy rozpoczęli naradę w szatni.
- Tak, kurwa, dalej być nie może - Ramos stanął na środku szatni z rękami na biodrach. - Ten portugalski chuj, Mourinho, musi odejść.
Pepe spojrzał na niego krzywo, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo wciął się Marcelo.
- Ramos, do kurwy nędzy, uważaj se trochę! Tu też są Portugalczycy, Fabio, Cris, Pepe...
- No dobra, przepraszam, poniosło mnie. Wracając do tematu, tego chuja trzeba się pozbyć, bo nas rozbije na amen. I mamy spore możliwości, panowie.
Teraz głos zabrał Pepe.
- To Mou nakręcił tę chryję w szatni, on też wysłał to do mediów. I można to udowodnić. Tak więc trzymamy go za jaja, panowie.
- Co chcesz zrobić? - zapytał Adan nieufnie.
- Nie co ja chcę zrobić, tylko co my chcemy! - oznajmił Pepe z mocą. - Idziemy jutro całą ekipą do szefa i walimy ultimatum: albo Mou, albo my. Jak nie wywali tego chuja, to zrobimy taką aferę, że zostanie gruz!
- Iker? Co ty na to? - to był Modrić.
Podniosłem głowę i zobaczyłem, że cała drużyna się na mnie gapi, jakby oczekiwali ode mnie ostatecznego rozkazu. Zebrałem myśli, z których większość krążyła dotąd wokół Sylwii i szpitala.
- Zróbmy to - powiedziałem. - Wykopmy Mou!
- Tak! - wrzasnęli jednym głosem.
- Tak! - krzyknął Pepe. - A kiedy się go stąd pozbędziemy, postawię wszystkim kolejkę! Nawet pewnemu andaluzyjskiemu fiutowi - zastrzygł nieco złośliwie oczyma ku Sergiowi.
- Pilnuj swojej brazylijskiej kluski - odciął się Ramos.
Szatnia eksplodowała śmiechem.
Tylko jeden człowiek się nie śmiał. Xabi. Po prostu siedział na ławce i patrzył w przestrzeń, kompletnie nieobecny duchem. Zupełnie jak nie on. Miałem ochotę przez chwilę podejść i go pocieszyć, taki się wydawał zagubiony i zagryziony, ale wtedy...
Wtedy zadzwonił mój telefon. Popatrzyłem na ekranik i serce mi podskoczyło. Dzwonił pan Soriano, ojciec Sylwii.
- Zamknąć się! - ryknąłem. Zamilkli posłusznie.
Przez chwilę nie dowierzałem temu, co mówił. Nie, to nie tak, ja po prostu przez chwilę nie mogłem tego pojąć, jakby Soriano mówił do mnie w obcym języku.
- Słuchajcie - powiedziałem drżącym głosem, patrząc z niedowierzaniem na telefon. - wybudzają ją. Właśnie ją wybudzają!
Alonso jednym sprężystym ruchem znalazł się tuż przy mnie, jego oczy świeciły jak ślepia dzikiego kota.
- Reaguje? - zapytał. - Mów! Reaguje?
- Nie wiem, Soriano się rozłączył...

 Rzucił się jak szaleniec w stronę drzwi, ale Cris złapał go za kołnierz.
- Gdzie? Sam nie będziesz prowadził, na pierwszym drzewie się rozmażesz.
Xabi rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Puść! - warknął.
Pepe zastawił mu drogę.
- Sam nie będziesz prowadził - powiedział z naciskiem. - Iker, ogarniaj mózg, jedziemy do szpitala. Cris prowadzi.
Ronaldo jechał jak do pożaru, tak, że trasę pokonaliśmy w rekordowym tempie. Sprintem przelecieliśmy z parkingu do budynku szpitala, potem musieliśmy się na chwilę zatrzymać, bo wsiedliśmy do windy. Mnie serce łomotało, cieszyłem się jak wariat z tego, ze ją wybudzają, ale bałem się jak cholera tego, co się może okazać po wybudzeniu. Ile Sylwia jeszcze będzie musiała wycierpieć? Ile jeszcze czekało ją bólu?
Alonso stał z zaciętą twarzą, patrząc na zmieniające się numery pięter. Wyglądał, jakby miał ochotę poganiać windę, żeby jechała szybciej.
Pielęgniarka na OIOMie usiłowała nas zatrzymać, widząc, że próbujemy wejść obaj, ale wtedy w sukurs przyszedł Cris. Zaczął z nią regularnie flirtować, szczerząc zęby w uśmiechach i po chwili tak była nim zajęta, że za jej plecami mógłby przejść pułk wojska, a nie tylko my dwaj.
Przy łóżku Sylwii, jeszcze śpiącej, chociaż już nie szprycowanej tym środkiem, który ją utrzymywał w śpiączce, siedział jej ojciec.
- Wszystkie odruchy na razie są w normie - powiedział, a głos mu drżał. - Oddycha samodzielnie, Boże!
Xabi padł na kolana przy łóżku i jął całować palce Sylwii, szepcząc jej imię. Ja usiadłem przy jej łóżku. Pogłaskałem delikatnie jej chłodne, alabastrowe czoło. Jej długie rzęsy zadrgały, jak spłoszone motyle.
- Sylwia? - mój głos brzmiał, jakby wypływał z cudzych ust.
Otworzyła oczy.
- Xabier - wyszeptała cichutko. Serce zalała mi fala radości, ale jednak zaprawionej goryczą.
Alonso, wciąż klęcząc nachylił się nad nią. Twarz miał zalaną łzami.
- Tu jestem, najdroższa - wyszeptał.
- Sylwia, dziecko moje! - pan Soriano też płakał. Zorientowałem się, że moje policzki też były zupełnie mokre.
- Tata - szepnęła. Jej twarz rozjaśniła się dziecinnym uśmiechem. - Gdzie ja jestem?
- W szpitalu - odpowiedziałem. Słowa więzły mi w gardle.
- Iker - uśmiechnęła się leciutko. Otworzyła szerzej oczy. - Ciemno.
- Tu jest jasno kochanie - odparł łagodnie pan Soriano.
- Ja... nie widzę. Tylko ciemność.
Tylko ciemność.


__________________________________________________________________________
Chociaż na jednym z moich blogów nie ma obsuwy, za co serdecznie dziękuję Martinie! :*
Bez niej byłabym w przysłowiowej czarnej dupie! 
Oddaję więc Wam kolejny rozdział jednego z moich ulubionych blogów :D
Wciąż tylko ciemność  Piosenka, która nas obie inspiruje, jeśli macie ochotę to warto posłuchać, nawet jeśli nie jesteście fankami musicalu. 

A dla Martinki - "Iker z wiertarą byłby dla mnie parą,
Chcę przez życie futbolowo razem iść,
Iker z wiertarą byłby dla mnie parą,
Może mnie o rękę prosić choćby dziś! :D



środa, 6 marca 2013

Rozdział ósmy

Iker

    Podbiegłem do Sylwii w momencie ,w którym Xabi pochylał się nad jej nieruchomym ciałem. Nie pamiętam nic, aż do momentu w którym nadjechała karetka a ratownicy usztywniali jej szyję i kładli na nosze. Staliśmy oboje patrząc jak samochód włącza syrenę i znika za zakrętem.  Zaraz po odjeździe karetki pod mój dom zajechało Audi, z którego wysiadł zaaferowany Pepe w towarzystwie Ramosa i Ronaldo.
- O Boże myśleliśmy, że się pozabijacie obaj.- wykrzyknął uradowany Kepler.- Nie będziecie się już więcej bić? Ej, chłopaki co wam jest? - patrzyła na nas obu a my nie wiedzieliśmy co się dzieje i dlaczego żaden z nas nie jedzie za karetką. Nagle Xabiego odblokowało, złapał Pepe za koszulę i spojrzał na niego z błaganiem.
- Do Hospital Clínico San Carlos!- wykrzyknął.
Chłopcy zbledli. Ramos wyciągnął od Xabiego kluczyki do jego wozu, siadając za kierownicę a Pepe zabrał mnie i Ronaldo. 
Przez całą drogę milczałem jak zaklęty w jakiś pieprzony posąg. Otrzeźwiałem już zupełnie, czując się jak ostatni skurwysyn. To prawda, że Sylwia mnie zdradziła, ale jak mogłem nazwać ją dziwką? Kłamałem. Miałem ochotę kochać się z Sarą i wiele razy mogłem doprowadzić do zdrady. Carbonero była więcej niż chętna, wiedziałem że byłoby jej na rękę, gdybym się z nią związał. Bardziej też pasowałaby na jedną z hiszpańskich WAG's , mogłaby wtedy bez przeszkód brylować w towarzystwie, mieć dostęp zarówno do La furia Roja jak i do Królewskich, poza tym Mou ją lubił.
Dopiero teraz odkrywałem, że zachowywałem się jak skończony dupek. Spierdoliłem wszystko a co najgorsze zwaliłem winę na Sylwię. Kobietę, która była ze mną przez dwa lata, którą na swój pokręcony sposób bardzo kochałem. Nie była ideałem, ustaliliśmy na początku związku jakieś chore zasady, które i tak nagiąłem do swoich widzi mi się.
A teraz ta wspaniała dziewczyna mogła umrzeć! Nigdy się z tym nie pogodzę, tak samo jak z faktem, że w jednym dniu straciłem zarówno ją jak i najlepszego przyjaciela.
Czy czułem do niego nienawiść? W tym momencie byłem za bardzo przejęty. Nie słuchałem rozmowy Pepe i Ronaldo. Obaj niepokoili się o Sylwię, obaj pytali mnie jak się czuję, ale ja nie słuchałem... Ich głosy odbijały się o mur, który wyrósł między mną a otoczeniem. Musiałem pogrążyć się w otępieniu i zobojętnieć, żeby serce nie rozprysło mi się z tego okropnego bólu, jaki towarzyszył mi  od czasu gdy ujrzałem nieruchome ciało mojej ukochanej.

Xabi
   Ramos jechał do szpitala jak wariat, a jak klepałem wszystkie znane mi modlitwy. Przez moją biedną głowę przelatywało tysiące myśli. Najczarniejszym scenariuszem była śmierć Sylwii. Dopiero co była żywa i ciepła, tuliłem ją w ramionach a potem ten cholerny samochód i widok, który zapamiętam do końca życia. Jej ciało wyrzucane w powietrze niczym szmaciana lalka i zakrwawiona twarz.
Chryste! Jak mogłem do tego dopuścić? Dlaczego nie zjawiłem się wcześniej?
Gdybym jej nie uwiódł, gdybym tak bardzo jej nie pożądał, to na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji. Dalej kochałbym ją jak wariat, bo myślę że zadurzyłem się w niej dużo wcześniej, niż przy pierwszym spotkaniu na moich urodzinach. Znałem ją wcześniej, chociaż unikałem spotkania. Zakochałem się w jej zdjęciu, które kiedyś pokazał mi Iker. Od tej pory starannie unikałem spotkań z przyjacielem, kiedy w pobliżu była Sylwia. Ona też raczej stroniła od piłkarskiego światka. Udawało się przez dwa lata a potem ją zobaczyłem. Gdy po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie, już wiedziałem, że nie potrafię trzymać się z dala od niej.
Sylwia była jak słońce, które przyciągało mnie do siebie prostymi gestami.  Delikatnością, tym jak kibicowała nam na Euro, troską jaką okazała mi podczas mojej choroby.
Tak bardzo chciałem być blisko niej, ale z drugiej strony był Iker. Kochałem go jak brata, nigdy nie chciałem go skrzywdzić. To wszystko wydarzyło się tak szybko, moja miłość do niej okazała się silniejsza od lojalności.
Dlaczego ten pirat drogowy nie skrzywdził mnie?
Gdybym to ja wpadł pod ten cholerny samochód, to może Iker i Sylwia w końcu by się pogodzili.

Iker
    Pepe zajechał pod szpital prawie uderzając w samochód zaparkowany obok. Z drugiej strony parkingu nadchodził Ramos z Xabim.
Byłem załamany, ale to co działo się z Alonso o stokroć przekraczało moje uczucia.
Szedł jak skazaniec na szafot, zupełnie nie patrzac pod nogi. Gdyby nie asystujący mu Ramos, zapewne wszedłby pod parkujące przy szpitalu samochody albo zaliczył głową latarnię.
Byłem na niego wkurwiony, ale nie potrafiłem go znienawidzić.  Pan Tadeusz(polska wódka), którego opróżniłem, zupełnie już ze mnie wyparował.
Szedłem za Alonsem i Ramosem a Pepe i Ronaldo patrzyli na siebie czy czasem nie mam zamiaru zrobić czegoś głupiego.
- Wiesz,  jak zaczną się bić to ja łapię Ikera, Ramos Xabiego a ty wejdziesz na środek jako bufor.- Pepe powiedział cokolwiek głośni, nie zauważając, że wszystko doskonale słyszę.
- Okay. Jezu w życiu w czymś takim nie uczestniczyłem. Mourinho nam nogi z dupy powyrywa jak ktoś zrobi zdjęcie.
- Niech spierdala!- ryknął Kepler.- Widziałem jak ten złamas wysyłał wideo do tej idiotki Carbonero! Nie wiem jak ty, ale gadałem z resztą chłopaków i mamy zamiar iść do Pereza. Albo on albo my!
- Będzie skandal.- zauważył Ronaldo.
Słyszałem wszystko. Zabiję skurwysyna! Gdyby nie to, że boję się o Sylwię, od razu pojechałbym zatłuc Mou.
Sara zachowała się jak sprzedajna dziwka. Jak ona mogła? Co nią powodowało?
Wiedziała, że jeśli to poleci w telewizji to po pierwsze będzie wielki skandal a po drugie może zniszczyć karierę i mi i Xabiemu.

Xabi
 
    Siedziałem na ławce pod drzwiami, za którymi zniknęli ratownicy z Sylwią. Ramos usiłował mnie pocieszać, ale po tym jak nie odezwałem się ani słowem przestał gadać. Nie chciałem nikogo słyszeć... Najchętniej zniknąłbym z powierzchni ziemi.
Boże ile to jeszcze będzie trwać?- jęknąłem w myślach.
Iker nie patrzył w moją stronę, pewnie nie chciał oglądać mojej zapuchniętej, zdradzieckiej gęby.
Jedynymi osobami, które prowadziły ożywiony dialog byli Pepe i Ronaldo.
Kepler był poddenerwowany a Cristiano próbował go uspokajać.  Cała drużyna ucierpiała na bójce mojej i Casillasa. Wszystko przez to, że jestem skończonym hipokrytą i draniem!
- Kto jest rodziną pani Sylwii Soriano?- zapytał lekarz wyłaniający się z OIOMU.
Obaj z Ikerem podnieśliśmy się na dźwięk nazwiska Sylwii.
- Jestem jej chłopakiem.- przemówiła Casillas.
Lekarz spojrzał na Ikera, potem na mnie i na resztę chłopaków. Skojarzył kim jesteśmy, ale nie dał po sobie poznać kim jesteśmy.
- A rodzina pani Soriano?- ponowił pytanie.
- Nie może pan nam powiedzieć, co jest z Sylwią?- Kepler miał minę jakby chciał uszkodzić lekarza.
- Panowie spokojnie, pani Sylwia za chwilę będzie operowana. Bardzo proszę o powiadomienie jej rodziny. Muszę już iść.- rzekł jeszcze raz na nas spoglądając.
Poruszyłem się wyrwany z macek otępienia. Musiałem wiedzieć, czy przeżyje czy bedę mógł ją zobaczyć!
- Czy ona przeżyje?- zapytałem patrząc na niego błagalnie.
- Nie mogę tego panu obiecać.- odpowiedział chirurg.- Ale mam nadzieję, że uda nam się ją uratować.

______________________________________________________________________
Znowu pojechałam melodramatem... Ale ocenicie same :D Ostatnio moja wena poszła do lasu i zaginęła w krzakach...^^
Miłego czytania :D
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dodać tego gifa :D 
                                                                      Pozdrawiam Fiolka :*