piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 13- Epilog


Sylwia:

Świat jeszcze nigdy nie wydawał mi się taki piękny jak tamtego ranka. Gdy się obudziłam pierwszy brzask malował niebo na wschodzie nieśmiałym rumieńcem. Przez otwarte drzwi na patio do sypialni wpływały czarodziejskie zapachy ogrodu, wilgotnej ziemi, zielonych liści i kwiatów. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na człowieka śpiącego obok mnie. Leżał na plecach, z ramionami rozrzuconymi nad głową, jego muskularna pierś unosiła się w regularnym oddechu. Usta miał lekko rozchylone, a długie rzęsy rzucały cień na pokryte delikatnymi piegami policzki.
Xabi.
Był tak piękny, że aż coś ścisnęło mnie w dołku. Jak młody bóg.
Piękny i mój.
Pochyliłam się nad nim i pocałowałam go w czubek nosa.
- Wstawaj śpiochu.
Uśmiechnął się, a w kącikach jego ust pojawiły się przecudowne dołeczki.
- Która godzina? - zapytał sennie. Jakiś ptak odezwał się z ogrodu głosem jak srebrny dzwoneczek.
- Słońce wschodzi! - wykrzyknęłam, wyskakując z łóżka i tańcząc dookoła. - A ja chcę żyć! No chodź, wstawaj!
Xabi podłożył ręce pod głowę i spojrzał na mnie, uśmiechając się szelmowsko.
- Pięknie wyglądasz - zamruczał. - Co powiesz żebyśmy jeszcze przez chwilę pozostali w łóżku? I bynajmniej nie mam na myśli spania.
Przystałam na tę propozycję bez zbędnych negocjacji.
Kiedy wreszcie udało nam się opuścić łóżko, a nawet ubrać, pobiegłam do ogrodu. Zachwycałam się każdym listkiem, każdą kropelką rosy i każdą gałązką, sposobem w jaki światło słoneczne kładło się na trawie, ba, nawet ropuchą, która wyczłapała z pomiędzy donic i teraz wytrzeszczała na mnie swoje miodowe ślepia. Wszystko było cudowne, niepowtarzalne, a każdy szczegół, każdy kolor widziałam z taką ostrością jak nigdy.
- Hej, nimfo! Śniadanie!
Xabi, w jasnoniebieskiej koszuli i beżowych spodniach wyglądający jakby wyszedł wprost z żurnala, stał na tarasie, z obficie zastawioną tacą w dłoniach. Na niej zaś obiecująco parował biały imbryczek.
- Czyżby kawa? - zapytałam, unosząc brew.
- Kawa, grzanki, wszystko co trzeba - odparł, stawiając tacę na stoliku.
- Panie Alonso, jest pan wprost nieprzyzwoicie perfekcyjny. I co ja zrobię z takim ideałem?
Roześmiał się głośno.
- Na początek zjedz z nim śniadanie - odparł, odsuwając mi krzesło.
Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.
- Xabi - popatrzyłam na niego ponad filiżanką z kawą. - Czy moglibyśmy...
Zamarł z nożykiem do masła ponad wpół posmarowaną grzanką.
- Tak?
- Czy mógłbyś mnie podrzucić do Ikera? Chciałabym z nim pogadać.
- Jasne Pojedziemy po śniadaniu, jeśli chcesz - odparł, jednak niepokój w jego oczach przeczył jego słowom.
- Nie patrz tak na mnie - zażądałam. - Przecież wiesz, że chcę tylko ciebie i to się nie zmieni.
- Przepraszam - odparł, kładąc dłoń na mojej dłoni. - Ja po prostu ciągle nie wierzę, że to wszystko prawda. Mam wrażenie, że to tylko piękny sen, z którego zaraz się obudzę.
Złapałam go za koszulę i przyciągnęłam do siebie, by pocałować w usta.
- To nie sen - szepnęłam.


Iker

Z lustra patrzyło na mnie rozczochrane straszydło, z gębą porośniętą ciemną szczeciną. Niezbyt pokrzepiający widok. Myśli, które zdołałem zgubić poprzedniego wieczora, zapadając w sen, teraz obsiadły mnie ponownie. Były jak rój much. Cholera, wiedziałem, że podjąłem właściwą decyzję, ale przez to nie bolało wcale mniej.
Poczłapałem do kuchni. Tam zbiłem jedną filiżankę do kawy. Wymknęła mi się z rąk, gdy próbowałem ją wyjąć z przepełnionej półki. Pewne ręce bramkarza, dobry dowcip.
Ledwie zdołałem pozamiatać odłamki, ktoś zapukał do drzwi. Szlag. Kto wpadł na tak genialny pomysł, żeby mnie odwiedzać o świcie? Klnąc pod nosem poszedłem otworzyć. Ktokolwiek to był, musiał znieść widok El Santo w spranych gaciach i wyciągniętym podkoszulku.
A potem zamarłem w otwartych drzwiach. Za progiem stali Sylwia i Xabi.
- Cześć Iker - powiedzieli jednogłośnie.
- Cześć - odpowiedziałem mechanicznie.
- Możemy porozmawiać? - zapytała Sylwia. Wtedy do mojego zaspanego umysłu dotarło, że ona na mnie patrzyła.
Patrzyła!
- Jezu Chryste, Sylwia - kolana mi zmiękły i chyba bym siadł na progu, gdyby nie błyskawiczna reakcja Xabiego, który mnie podtrzymał. - Ty widzisz!
- Tak, widzę - uśmiechnęła się promiennie, aż mnie zabolało coś w sercu. - Od wczorajszego wieczora.
- Wchodźcie, proszę! - niemal wciągnąłem ich za próg.
Siedliśmy w salonie, ja wciąż w tych gaciach, wyglądając jak ostatni frajer, zwłaszcza przy Xabim. Od faceta biła łuna, zresztą od nich obojga biła. Byli tacy szczęśliwi, mój Boże...
- Iker, bo my... - zaczęła Sylwia, rumieniąc się. - Bo ja... My jesteśmy razem.
- Ciiicho - przegarnąłem palcami czuprynę. - Przecież wiem. Ślepy by zauważył. znaczy, ten. Rany, przepraszam!
Roześmiała się.
- Nie szkodzi. Nie masz... to znaczy czy ty nie czujesz się...
Popatrzyła na Xabiego.
- Iker, ja wiem, że źle postąpiłem - rzekł. - Chcę wiedzieć, czy między nami jest wszystko okej. Jesteś moim kumplem. Jesteś przyjacielem Sylwii. Nie chcemy cię krzywdzić.
- Przestańcie, błagam - zamachałem rękami. - Sylwia, kocham cię, ale to nie jest taka miłość, jaką mężczyzna powinien ofiarować kobiecie. Byłem egoistycznym baranem, skrzywdziłem cię jak cholera. On - wskazałem Xabiego - będzie dla ciebie znacznie lepszy. Kocha cię dokładnie tak, jak ja nie potrafiłem.
Sylwia zaczęła płakać.
- Xabier - kontynuowałem. - Jesteś moim kumplem z drużyny, jesteś mi jak brat. Owszem, chciałem ci obić buźkę, przyznaję, ale nie myślałem wtedy trzeźwo. Chyba w ogóle nie myślałem. Nie mogę i nie śmiem wchodzić między was. Straciłbym wtedy was oboje, a nie chcę.
Teraz zaczęły się szklić również oczy Xabiego.
- Stało się wiele, w tym dużo złego, ale to już nieważne. Chcę, żebyście byli szczęśliwi. Oboje. Tylko nie zapomnijcie zaprosić mnie na wesele, dobra? - głos mi się załamał.
Przytulili mnie oboje i przez chwilę staliśmy tak we trójkę na środku salonu. Sylwia pochlipywała, a my z Xabim udawaliśmy, że wcale nie płaczemy. Oczy nam się pocą, prawdziwi faceci przecież nie ryczą, nie?
Kiedy poszli siedziałem przez jakiś czas na fotelu, patrząc tępo w ścianę. Nagle poczułem, że nie wytrzymam dłużej w czterech ścianach. Ubrałem się i wyszedłem na miasto.
Błąkałem się jakiś czas po ulicach Madrytu, wreszcie poszedłem do parku El Retiro. Czułem się pusty w środku, tak, jakby ktoś odessał ze mnie wszystkie uczucia. Postałem chwilę przed fontanną, pogapiłem się na pomnik Alfonsa XII, a potem poczłapałem główną aleją, ponury i nastroszony. Jakiś dzieciak mnie zaczepił, prosząc o wspólne zdjęcie. Zapozowałem. Podpisałem się na podetkniętym mi notesiku. Pogłaskałem małoletniego po głowie. Uśmiechnąłem się do jego matki Pomachałem na pożegnanie.
I wtedy z bocznej alejki wyjechał jakiś chłopak na rolkach. Zanim we mnie walnął, zdążyłem zauważyć, że ma na głowie bejsbolówkę daszkiem do tyłu. A potem rąbnąłem z impetem plecami o asfalt.
Przez chwilę leżałem, kontemplując bure niebo i zastanawiając się jak mocno stłukłem sobie łokieć. Tego brakowało, żebym jeszcze nie mógł zagrać przez jakiegoś dzieciaka na rolkach.
- Hej, nic panu nie jest? - zapytał chłopak, skrobiąc się z asfaltu.
- Chyba nie - odparłem.
Podał mi rękę i pomógł wstać. Jego dłoń była drobna, chociaż silna. Chłopak?
Przyjrzałem mu się uważniej. Spod płowej grzywki, wypływającej spod czapki, patrzyła na mnie para wielkich bursztynowych oczu, o zadziornym spojrzeniu. Oczu niezaprzeczalnie kobiecych, tak samo jak kobiecy był mały zadarty nosek, obsypany gęsto piegami i kształtne, różowe usta domniemanego chłopaka.
Spojrzałem niżej i przestałem mieć wątpliwości. Figura sprawcy zderzenia była niewątpliwie figurą kobiety. Bardzo zgrabnej zresztą.
Dziewczyna zdjęła czapkę i przegarnęła ręką krótko przystrzyżoną czuprynę.
- Czemu tak na mnie patrzysz, Santo? - wyszczerzyła zęby w zawadiackim uśmiechu. - Zobaczyłeś coś zielonego?
- Ciebie - odparłem. - Jesteś cała zielona jak serek z pleśnią. Często rozjeżdżasz ludzi?
- Zdarza się od czasu do czasu - odparowała. - Ale tylko tych, którzy nie patrzą dokąd idą. Ciao!
Zanim się zorientowałem, ona już pruła alejką jak strzała.
- Czekaj! - wrzasnąłem. - Jak masz na imię?
- Baśka! - odkrzyknęła przez ramię.
Baśka? A cóż to za imię?


Sylwia:

Koło południa Xabi pojechał na trening, a ja udałam się do swojego mieszkania. Miałam się przecież spotkać z mamą. Dzwoniłam wcześniej do taty, powiedziałam mu, że odzyskałam wzrok. Tak się ucieszył, że myślałam, że mi zaraz na zawał z tego szczęścia zejdzie. A teraz szłam do własnych drzwi, z duszą na ramieniu. Co ja powiem tej kobiecie, której właściwie nie znam?
Przekręciłam klucz w drzwiach, czując, jak łomocze mi serce.
Siedzieli, ona i tata w salonie. Tata miał mokre oczy, drżały mu ręce. A ona...
Ona miała jasne włosy, takie jak moje i szarozielone oczy, otoczone delikatną siateczką zmarszczek. Na mój widok zerwała się z fotela.
- Sylwia, dziecinko - powiedziała cichutko po polsku.
- Witaj Matyldo - odparłam po hiszpańsku.
- Nie proszę cię, żebyś mi wybaczyła - powiedziała, wyciągając do mnie dłonie. - Chcę, żebyś wiedziała, że niczego w życiu tak nie żałowałam, jak tego, że was zostawiłam. Tęskniłam za tobą te wszystkie lata...
Po jej policzkach popłynęły łzy.
- Byłam wtedy młoda i taka głupia...
Zaczęła opowiadać, to było, jakby pękła w niej jakaś tama, zza której wylał się rwący potok słów. Opowiedziała mi o tym jak poznała tatę, jak się pobrali, spłodzili mnie. I jak kilka lat później poznała tego człowieka...
- Nie potrafiłam rozpoznać prawdziwej miłości, chociaż miałam ją na wyciągnięcie ręki. Zamieniłam ją na jakiś miraż... Nie zrób nigdy tego samego błędu.
Coś we mnie zmiękło.
- Nie zrobię. Już ją znalazłam i nie wypuszczę z rąk - powiedziałam.
- Córeczko moja - szepnęła. - Kiedy byłaś w śpiączce przychodziłam po kryjomu do szpitala. Patrzyłam na ciebie i modliłam się, żebyś wyzdrowiała. Ale kiedy odzyskałaś przytomność ja... ja się bałam...
Spojrzałam w jej oczy. Nie znalazłam w nich kłamstwa, tylko bezbrzeżny smutek i miłość.
- Mamo... - powiedziałam cichutko.
Objęłyśmy się. To było dziwne, a zarazem przyjemne.


Iker:

Pobrali się na wiosnę, a ceremonia odbyła się w gaju pomarańczowym, obsypanym kwiatami. Ich zapach odurzał mnie, gdy czekaliśmy na pojawienie się państwa młodych. Delikatny wietrzyk targał lekko obrusem na ołtarzu, wzniesionym pod gołym niebem. Było tak ciepło, że w moim garniturze zaczynałem się pocić.
- No kiedy oni przyjdą? - zniecierpliwił się Cris. Jego lśniący metalicznie gajer musiał grzać jeszcze bardziej niż mój. - Gorąco mi!
Stojąca obok Irina zmarszczyła brew.
- Było się nie ubierać w to tworzywo sztuczne - zadrwił Pepe, sam odstawiony w elegancki, przewiewny, lniany garnitur w kolorze granatowym.
- Sam jesteś tworzywo! - odparował Cris, nie bacząc na marsa na czole swej partnerki. - To jest jedwab, cymbale!
Pepe wyszczerzył zęby w drwiącym uśmiechu.
- Taaaa, taki z ropy naftowej - zarżał.
Marcelo, Benzema i Mesut też zaczęli chichotać. Sammi zakrył twarz rękawem, usiłując zachować powagę.
- Cicho barany! - syknął Ramos. - Idą.
Umilkli posłusznie.
Aleją między krzesłami dla gości szli państwo młodzi. Sylwia, w zwiewnej białej sukni, z wieńcem z kwiatów pomarańczy na głowie i Xabi w popielatym smokingu. Pod stopy padały im płatki kwiatów, spływające z drzew, a słońce otaczało ich aureolą złocistego blasku.
Matka Sylwii uniosła do oczu chusteczkę, a pan Soriano, siedzący obok, ścisnął jej rękę. Mnie też coś ściskało w gardle.
Za Sylwią szła druhna - jej młodsza siostra. Brat Sylwii podawał obrączki.
W milczeniu patrzyliśmy, jak państwo młodzi powtarzają słowa przysięgi. Patrzyli przy tym na siebie, Jezu, nie można było wątpić, że słowa przysięgi małżeńskiej nie są dla nich tylko formułką. Promieniowała z nich taka miłość, że gdyby dało się ją przerobić na prąd elektryczny, to tych dwoje mogłoby spokojnie zasilić cały Madryt. Czy mnie kiedyś ktoś tak pokocha, czy straciłem już swoją szansę?
Z zamyślenia wyrwało mnie pochlipywanie. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że Ronaldo zalewa się łzami.
- Cris, wszystko w porządku? -zapytałem.
- Ta, jasne - rzekł, niemal wyrywając chusteczki z rąk Iriny. - To tylko alergia. Na... eeee... na pomarańcze chyba.
- Mój twardziel - Irina poklepała go po głowie.
Pepe, Marcelo i Khedira niemal zataczali się ze śmiechu.
- Ej, Cris, a może ty się po prostu roztapiasz? - zapytał Kepler z udawaną powagą, by zaraz wybuchnąć tłumionym śmiechem.
Wesele, które odbyło się w tym samym gaju, było wariackie, ale inne być nie mogło z chłopakami z Realu jako gośćmi. Obtańcowali rzetelnie swoje partnerki, pannę młodą i jej mamę, potem wszystkie pozostałe inne panie na weselu, a kiedy w końcu zabrakło kobiet, Marcelo porwał do tańca Pepe, a Benzema Mesuta. Nie powiem, za bardzo trzeźwi wtedy już nie byli. Potem rozochocony Pepe zaczął wszystkich uczyć jak się tańczy sambę. Jego pokaz taneczny spotkał się z wielkim uznaniem, zwłaszcza pań (co dla mnie trudne do ogarnięcia) i na jakiś kwadrans wesele zmieniło się w sambodrom. Potem Cris uparł się, że zaśpiewa dla państwa młodych.
- Jezu, nie! - wrzasnął Ramos i rzucił w niego pomarańczą, niecelnie zresztą.
- Rzucasz tak samo celnie jak strzelasz - zakpił Ronaldo.
Beczał przez chwilę rzewnie w mikrofon, ku uciesze chłopaków, zgrozie reszty gości i rozbawieniu młodych, dopóki nie zjawiła się Irina i nie ściągnęła go ze sceny za krawat.
Kiedy wesele się skończyło, spacerowałem jakiś czas wśród oświetlonych drzewek, myśląc o tym co było. I co będzie.
Oby byli szczęśliwi, Xabi i Sylwia. Tyle już przeszli, niech zło ich omija.
Niech będą szczęśliwi.
A ja?
Ja sobie poradzę.


EPILOG

Iker:

Finał Ligi Mistrzów był ciężki. Atmosfera na boisku od początku była napięta, a walka ostra. Musiałem hamować Ramosa, bo swoimi ostrymi wjazdami w rywali prosił się o czerwo, chociaż z drugiej strony Schweinsteiger i Ribery kosili naszych równo z trawą. Poobijali mocno Xabiego a Mesut po zderzeniu ze Schweinim wyglądał jak po konfrontacji z czołgiem. Po pierwszej połowie, bezbramkowej, monachijczycy zorientowali się, że nie zdołają przełamać naszej obrony, więc spróbowali innej strategii. Ribery mianowicie zaczął prowokować Pepe. Wszyscy wiedzą, że Kepler na boisku ma wybuchowy temperament i wiele mu nie trzeba. Tak też było teraz. Franck sypnął mu coś takiego, że Pepe niemal eksplodował i gdyby nie przytomność umysłu Xabiego i Marcela, którzy go przytrzymali, toby się na niego rzucił. Zdołał jednak opierdolić sędziego, co skończyło się żółtą.
Cris tak się rozzłościł tą aferą, że nie dało się go zatrzymać. Na spółę z Xabim i Benzemą wykonali koronkową akcję, robiąc wiatraki z rywali, po czym Cristiano grzmotnął pięknie z woleja. Manu Neuer mógł tylko patrzeć jak piłka wpada mu do siatki.
To nam dodało skrzydeł. Po chwili Benzema podwyższył na 2:0, a potem Pepe pomścił swe krzywdy, pakując piłkę po wolnym główką do bramki. Wygraliśmy!
Po końcowym gwizdku Wembley rozbrzmiało rykiem tysięcy kibicowskich gardeł. Na murawę wybiegli trenerzy, działacze, chłopaki z ławki rezerwowych oraz żony i dziewczyny piłkarzy. Oparłem się o bandę i patrzyłem jak moi chłopcy świętują, patrzyłem, jak poprzez murawę biegnie Sylwia, by wpaść prosto w ramiona Xabiego, jak on ją całuje, a potem głaszcze delikatnie jej zaokrąglony brzuszek.
Mimo radości z wygranej, poczułem jakiś dziwny smutek. Cieszyłem się ich szczęściem, ale jednak...
- Hej, Santo! - ktoś krzyknął mi niemal w samo ucho. - Nie świętujesz?
Obok mnie wyrosła, oparta o bandę po drugiej jej stronie, postać w koszulce Realu i wytartych dżinsach. Na głowie miała odwróconą daszkiem do tyłu czapkę. I bursztynowe oczy pod płową, niesforną grzywką.
- Zielona dziewczyna - powiedziałem, zaskoczony. - Co ty tu robisz?
Uniosła w górę lustrzankę z długim obiektywem.
- Pracuję, Santo - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Dzięki za te piękne parady, wpadnie mi za nie premia.
- Nie ma za co - odparłem odruchowo.
- No leć, świętuj - machnęła na mnie jak na kurę. - Chłopaki na ciebie czekają.
- A będziesz tu?
Mrugnęła szelmowsko jednym okiem.
- Znajdę cię, Santo, bez obaw. No lećże!
Pobiegłem przez boisko, czując, że po chwilowym smutku nie zostało śladu. Teraz rozpierała mnie radość. Cieszyłem się razem z moją drużyną, drąc się na całe gardło.
Może dla mnie też była jakaś nadzieja?

                                                           *Koniec*
_______________________________________________________________________________________
No to wylądowałyśmy! Już wiecie, jak potoczyła się historia El Santo, Xabiego i Sylwii ;) Musicie wiedzieć, że na samym początku zamęczałam Martinę tragicznym końcem ze śmiercią w tle, ale niektóre z Was już mnie trochę znają(Martina nawet więcej niż trochę) nie potrafię pisać smutnych końców. Za bardzo przeżywam losy swoich bohaterów, mogę ich w ciągu opowiadania doświadczyć wszystkim ale na koniec jakiś happy end musi być. Iker stracił ukochaną, ale pojawiło się nadzieja w postaci Baśki.
Dziękuję wszystkim za komentarze a szczególnie za czytanie moich wypocin ;) Martinie zaś za słuchanie moich jęków i pomaganie w ogarnięciu wszystkiego a także literackie przysługi. Już dzisiaj ponownie zapraszamy Was na "Siostrzyczki", które pojawią się na dniach. 
                                                                       Pozdrawiam serdecznie Fiolka :*

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział dwunasty


Xabi 

    Tydzień po wyjściu Sylwii z kliniki dłużył mi się, jak żaden inny w moim życiu. Po przegranej w Dortmundzie, podejmowaliśmy na Santiago Bernabeu, ekipę BVB. Cały piłkarski świat zamarł w oczekiwaniu, bo chociaż drużyna z Westfalii była mocnym przeciwnikiem, to nikt nie spodziewał się, że dostaniemy od nich cięgi.  Nie chcę się usprawiedliwiać, ale konflikt na  linii Królewscy kontra Wielki Mou, oraz wypadek Sylwii, źle wpłynęły na naszą grę. Co prawda Flores zatrudnił na miejsce Jose, Rafę Beniteza, ale z pustego i Salomon nie naleje. Facet był w porządku, zabrał się za porządki i od nowa tchnął w nas ducha walki. W lidze graliśmy w kratkę, Barcelona co prawda odjeżdżała nam, jak chłopaki z pueblo na dyskotekę w mieście, ale w końcu byliśmy Królewskimi, nie poddawaliśmy się tak łatwo.
Dortmund nieoczekiwanie stał się czarnym koniem tej edycji Ligii Mistrzów i jak prorokował Mou, chcieli nam skopać dupska.
U siebie jednak nie daliśmy się tak łatwo, w końcu mieliśmy za sobą naszych wiernych kibiców. Trybun co rusz eksplodowały okrzykami "Hala Madrid" i mniej lub bardziej zaciekłymi epitetami pod adresem niemieckiej drużyny.
Staraliśmy się jak nigdy, ale w dwudziestej pierwszej minucie Marco Reus umieścił futbolówkę ponad poprzeczką Casillasa.
Iker zwyzywał naszych obrońców, najbardziej dostało się Keplerowi, który krzycząc coś do Ramosa wyglądał jakby zaraz miał kogoś uszkodzić.  Troszkę poturbował gwiazdę BVB, Lewandowskiego, ale zrobił to na tyle sprytnie, że sędzie nie wyciągnął kartonika.  Ruszyliśmy tyłki i w trzydziestej czwartej minucie, nasz kochany Pepster zdołał wyrównać. Z radości rzuciłem mu się na plecy, po mnie nadbiegli jeszcze Cris i Ramos, tworzac z nami żywą , wielowarstwową kanapkę.
Gra zaczynała się od nowa, wstąpiły w nas nowe siły, musieliśmy wygrać, a przynajmniej nie przegrać. Z taką dewizą walczyliśny przez kolejne piętnascie minut, ale kolega reprezentacyjny Reusa, Marco Goetze zdołał wbić nam bramkę do szatni, ale jak później się okazało Arbeola dotknął piłki jako ostatni i gol został przyznany jemu.
Nie chcę mówić co działo się podczas przerwy. W Ikera jakby wstąpił szatan, miotał się po całej szatni jak oszalały, rzucał bidonem i ręcznikami. Przysiągłbym, że nawet Pepe się go boi.
- Kurwa, jak tak dalej pójdzie to przeorają nas po boisku i chuja będziemy mieć a nie awans dalej!- ryczał rozeźlony, mierząc nas wszystkich złowrogim spojrzeniem.
-  Nieźli są.- mruknął pod nosem Mordrić.
- A co myśleliście, że jak Bundesliga to będzie spacerek po parku? To są silne chłopaki w końcu gram z nimi w reprezentacji.- dodał Oezil. Spojrzeliśmy na niego z wyrzutem.
- Jak żeś taki cwany, to powinieneś ich rozszyfrować a ty powiewasz jak firanka na wietrze.- napadł na niego Ronaldo.
- Sam im właduj gola, portugalska latawico.- odciął się Mesut.
- Zamknijcie ryjce!- wtrącił się Pepester, wchodząc pomiędzy zdenerwowanego Crisa a Oezila. - Tam są też dwa Polacy, cieszcie się, że nie gra ten trzeci.
- Bla...Blasz...- zająkał się di Maria- No ja pierdole, co to jest za nazwisko.
- Błaszczykowski.- przyszedł mu z pomocą Modrić.- To normalne, polskie nazwisko.
- A idź mi z tymi Polakami. - ryknął przeraźliwie Iker- Ruszajmy dupska i na drugą połowę! Wszyscy za jednego! - krzyknęliśmy unisono.
Wylaliśmy na siebie całą frustrację, i na drugą połowę weszliśmy napełnieni nowymi siłami. Można rzec, że uskrzydleni. Mi osobiście odwagi dodawał, fakt że Sylwia słucha meczu a jej ojciec relacjonuje co dzieje się na boisku. Chciałem dograć ten mecz do końca. Dla niej! Dla mojej ukochanej!

Iker 

   Druga połowa meczu z Dortmundczykami była niczym droga krzyżowa.
BVB nie odpuszczało ani sekundy a my musieliśmy atakować, żeby nie wbili nam trzeciego gola, wtedy spalimy się ze wstydu, dając ograć im się dwa razy.  W pięćdziesiątej minucie Cris przebudził się z letargu i huknął do bramki Weidenfellera, ale ten pewnie obronił. Miałem wrażenie, że Niemcy słabną, ale przeciwnika nie można lekceważyć. Podeszliśmy tak do meczu w Dortmundzie, dostaliśmy dwa gongi i nie zdołaliśmy wyrównać a mogliśmy to zrobić. Teraz trzeba spiąć dupska i wygrać ten mecz, w tej chwili nie liczyło się nic innego.
Nie minęło dziesięć minut, jak Borussia przebudziła się a ich napastnik razem z pomocnikami Goetze i Reusem zaczęli przeprowadzać akcję pod moją bramką.  Na szczęście udało mi się złapać i zaczęliśmy kontratak do bramki przeciwnika. Pech chciał, że zarówno Pepe jak i Ramos mieli taki sam zamiar przejęcia piłki i obaj zderzyli się głowami w locie. Wyglądało to groźnie, ale szybko podniósł się Kepler i szczerząc zębiska podał rękę Sergiowi.
Następne trzydzieści minut było drogą do piekła, BVB miało jeszcze kilka groźnych sytuacji, ale Oezil zdołał wyrównać i mecz zakończył się remisem.
Schodziliśmy do szatni z przeświadczeniem, że walczyliśmy do końca i w tym pojedynku byliśmy słabsi od rywala. Nie było nam z tego powodu komfortowo, ale jak na drużynę, która zmieniła trenera i przeżyła rozłam w szeregach daliśmy z siebie wszystko. Byłem zirytowany, zmęczony i jedyne na co miałem ochotę to pojechać do domu i rzucić się na łóżko. Chłopcy jednak nie dali mi spokoju, wodzirejem jak zwykle był Pepe.
- No to co idziemy oblać ten zwycięski remisik?- zapytał zgromadzonych, paradując po szatni w zielonych slipkach.
- Nie obraź się stary, ale jestem zmęczony. - odezwał się Alonso.
Fakt, Grosskreutz grający w zastępstwie Błaszczykowskiego mocno go poturbował, ale drobna kąpiel i masaż postawią go na nogi. Rudobrody jest silnym człowiekiem, to urodzony wojownik.
- Narzekasz jak panienka, powiedz że Sylwia na ciebie czeka.- palnął Cris, za co Ramos kopnął go w kostkę. - Aua! No za co palancie?!
- Żebyś nie pierdolił jak potłuczony żelusiu.- wycedził wściekły Sergio.
Patrzyłem na to wszystko beznamiętnie a Xabi nie odezwał się ani słowem. Nie rozumiem, dlaczego chłopaki po naszej rozmowie zaczęli unikać tematu Sylwii.  Nie byłem kretynem i zdawałem sobie sprawę, że ona nie czuje już do mnie tego co ja do niej. Kochała mnie, byliśmy parą, ale nie potrafiliśmy przekłuć tego w poważny związek. Zmieniłem się i widziałem, że wypadek zmienił też Sylwię. Ona przy Alonso odzyskała spokój, wiedziałem że rudobrody będzie w stanie dać jej to, czego ja nigdy nie mogłem a być może nie chciałem. Przyznanie się do tego samemu przed sobą zajęło mi trochę czasu, ale nie mogłem dłużej się oszukiwać. Sylwia należała do Xabiego, jego kochała a ja naprawdę nie chcę stracić przyjaźni zarówno z nim, jak i z nią.
Oboje są dla mnie bliscy i wolę sam cierpieć, niż wcisnąć się pomiędzy ich uczucie a potem żyć ze świadomością, że unieszczęśliwiłem ich i siebie.
Taka miłość jak ich nie zdarza się często, i nie chcę mieć ich na sumieniu.
- Myślę, że popijemy kiedy indziej, Xabi jest zmęczony ja też nie mam ochoty na libacje a wiem jak to się z wami skończy. -spojrzałem na Keplera.
Pepe podszedł do mnie i położył mi swoje łapsko na ramieniu. Nie powiem mu tego wprost, ale w ostatnim czasie był mi droższy niczym brat. Ramos i Aveiro zresztą też, chociaż bardzo lubili się kłócić. Tęskniłem trochę za prywatnymi relacjami z Rudobrodym, ale bałem się że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś.
- No dobrze, to my poświętujemy za was.- uśmiechnął się przebiegle Pepe idąc w stronę prysznica, po drodze zsunął gacie Mordricia, który spojrzawszy na rozbawionych chłopaków spłonił się jak różane dziewczę przed debiutem.

Sylwia
Upłynął tydzień od mojego wyjścia ze szpitala, dwa miesiące od wypadku a ja dalej żyłam w ciemności.  Ostatnio rzadko widywałam Xabiego, który z resztą Realu trenował przed meczem z Borussią Dortmund. Mój ojciec przeniósł się na ten czas z hotelu do mojego mieszkania, próbując umilić mi czas pogawędkami. Tata był inżynierem, zajmował się projektowaniem przewodów elektrycznych do samochodów firmy Dacia, Skoda i Renault. Bez reszty oddawał się swojemu zajęciu i potrafił godzinami opowiadać o nowinkach technicznych i wszystkich kabelkowych niuansach.  Nudziło mnie to okrutnie, ale nigdy nie miałam serca powiedzieć tacie, że nie rozumiem połowy z tego, o czym mi opowiada.
Gdy tata nie mówił o samochodach opowiadał mi o tym jak pięknie jest o tej porze roku w Barcelonie. O spacerach po ciasnych uliczkach mojego rodzinnego miasta, o zachodzącym słońcu podczas spacerów plażami Costa Brava.
Urodziłam się w Gdańsku, w Madrycie mieszkałam od niemalże dziesięciu lat, ale to Barcelona zawsze będzie moją małą ojczyzną.
- Tatku opowiedz mi o mamie. - zapytałam zaraz po meczu i telefonie od Xabiego, który przepraszał, że nie da rady dzisiaj przyjść. Był poobijany i lekarz zarządził udanie się do klubowych fizjoterapeutów do których po starciu z BVB, czekała długa kolejka.
Nie mogłam zobaczyć twarzy ojca, ale wiedziałam że jest poruszony. Nigdy nie chciałam rozmawiać o Matyldzie Obryckiej- mojej matce.  Miałam jej za złe, że zostawiła mnie dla nowej miłości a najbardziej za to, że zraniła ojca.
- Jesteś do niej bardzo podobna kochanie.- przytulił mnie delikatnie, całując w czubek głowy. Miała piękne, kręcone włosy i oczy koloru wiosennego nieba, ale takiego które można zaobserwować tylko w Polsce. Zarażała wszystkich swoim śmiechem , to tak jakby zza gęstych burzowych chmur nagle wyszło piękne słońce. Bardzo cię kochała, gdy się urodziłaś potrafiła godzinami stać nad twoim łóżeczkiem i śpiewać ci kołysanki. - odpowiedział a w jego głosie słychać było wzruszenie. Nie mogłam pojąć, dlaczego ojciec przed ponad dwadzieścia dwa lata kocha kobietę, która zostawiła go samego z małą córeczką, żeby wyjść za kogoś bogatszego. Nie raz widziałam jak wyciąga z szuflady biurka jej zdjęcie i wpatruje się w nie a w oczach ma łzy.
Zrozumiałam to dopiero, gdy poznałam Xabiego i  połączyła nas miłość, o której wiem że przeżyłaby wszystko, nawet nasze rozstanie. Było to uczucie, które przez te wszystkie lata drzemało wewnątrz mnie a dopiero pod wpływem Xabiera wyszło na światło dzienne. Rozpraszał mroki mojej ślepoty i dawał mi nadzieję, na lepsze jutro. Z nim mogłabym iść nawet do piekła i to dla niego pragnęłam przeżyć ten potworny wypadek.
- Tato, czy ty widziałeś się z mamą po rozstaniu?- musiałam o to zapytać.
Poczułam poruszenie, ojciec szykował się do odpowiedzi.
- Tak. Twoja matka jest w Madrycie, była tutaj przez cały czas kiedy byłaś chora.- odpowiedział a jego głos drżał z emocji. - Nie wiedziałem jak ci to powiedzieć, ale skontaktowałem się z nią przez twoich dziadków. Kochanie, twoja matka porzuciła nas, ale przez wiele lat żałowała swojej decyzji. Jej rodzice wiedząc, że nie chcesz jej widzieć odradzili szukania kontaktu. Matylda chciałaby się z tobą spotkać, ale nie wie czy ty tego chcesz.
- Czy ona jest z nim?- zapytałam, czując jak moje niewidome oczy napełniając się gorącymi łzami, które  wartkimi strumykami płyną po moich rozpalonych policzkach a potem skapują na bluzkę.
- Nie, twoja mama od dziesięciu lat jest wdową. Ma dwójkę dzieci siedemnastoletniego Marcela i jedenastoletnią Ingę. Oni wiedzą, że mają starszą siostrę.
- Czy mógłbyś zadzwonić i umówić mnie z mamą? Na piątek, chcę się z nią zobaczyć.
- Dobrze kochanie, jak sobie życzysz. Jesteś silną dziewczyną i moim słońcem, nigdy o tym nie zapominaj.- pocałował mnie i wyszedł z pokoju. Wiedziałam, że dużo kosztuje go każde spotkanie z Matyldą.
Xabi

    Po meczu wykąpałem się jeszcze w domu, a potem runąłem na łóżko tracąc świadomość. Rano obudziłem się z uczuciem, jakby ktoś nagle podłączył mnie do źródła prądu. Wszystko byłoby okay, gdyby nie moje obolałe plecy. Podjechałem do klubu na jeszcze jedną porcję masażu, Pedro- nasz klubowy masażysta dokładnie rozbił każde napięcie i tylko dzięki niemu zdołałem w jednym kawałku stawić się u Sylwii. Po drodze kupiłem jeszcze irysy a potem pojechałem prosto do mojej ukochanej. Na klatce schodowej spotkałem ojca Sylwii, który bardzo się spieszył i właściwie zdążyłem powiedzieć mu tylko dzień dobry.
Miałem klucze do jej mieszkania i po chwilowym przekręcaniu zamka zdołałem wejść do środka. Wszędzie panował idealny porządek a na każdym nadającym się do postawienia wazonu meblu, spoczywały bukiety kwiatów.
Część była ode mnie a niektóre dostawała od swoich pacjentów i przyjaciół. Chłopaki posyłali jej co kilka dni dowody swojej pamięci, inwestując w nie grubą kasę.
- Xabi to ty?- usłyszałem głos dochodzący z tarasu. Poszedłem tam by po chwili ujrzeć Sylwię ubraną w kwiecistą sukienkę, siedzącą pośrodku donic z kwiatami. Jej krótkie, złociste włosy otaczały ją niczym słoneczna aureola. Podszedłem odkładając po drodze kwiaty na niski stolik do kawy, gdy znalazłem się blisko niej, wziąłem ją w ramiona. Pocałowałem jej delikatnie rozchylone wargi, czując jak moje ciało budzi się do życia, po dwumiesięcznym celibacie. Była taka delikatna i tak słodko pachniała jakby przed chwilą wyszła z sadu owocowego, muskanego promieniami słonecznymi.
- To ja...- tchnąłem jej w usta, które rozciągnęły się w rozmarzonym uśmiechu.
- Czułam, że to ty.- objęła mnie mocniej w pasie oddając pocałunek. Podniosłem ją do góry, obdarzając coraz śmielszymi pieszczotami, nie zdążyliśmy dojść do sypialni, gdy Sylwia nagle zaczęła się śmiać.
- Co cię tak śmieszy?- zapytałem lekko zdezorientowany.
- Bo właśnie nabrałam ochoty na kąpiel w basenie.- odpowiedziała.
Teraz to ja będę potrzebował lodowatej wody z Morza Bałtyckiego, żeby ugasiła mój wewnętrzny pożar.
- Jedziemy do mnie?- zapytałem tylko a ona od razu uśmiechnęła się do mnie.- Gdzie masz stroje kąpielowe?
- Nie potrzebuję stroju Xabi. - uśmiechnęła się całując mnie jeszcze raz.
- No to jedziemy do mnie!- zarządziłem, biorąc ją na ręce.
Drogę do mnie przejechałem w niecałe pięć minut, właściwie to moglibyśmy iść pieszo, ale śpieszyło mi się wyjątkowo.
Sylwia cały czas uśmiechała się pod nosem, a ja czułem się jakbym zaraz miał eksplodować z pragnienia. Jak ona może się tak śmiać, gdy ja przeżywam męki?- jęknąłem parkując pod domem.
Bez ceregieli, znowu wziąłem ją na ręce niosąc na tyły domu, gdzie znajdował się zadaszony basen. Postawiłem Sylwię, chcąc rozsunąć drzwi, ale tak mi było prędko, że prawie wyrwałem je z szyny po której się zsuwały.
- Spokojnie kochanie.- położyła mi rękę na ramieniu a mnie jakby przeszył prąd.
- Już!- znowu porwałem ją na ręce wchodząc do pomieszczenie w całości wyłożonego płytkami, tworzącymi barwną mozaikę. Wszędzie były szyby, nawet na suficie, dzięki czemu w pomieszczeniu było bardzo słonecznie a w nocy można było zapalić boczne światla i kąpać się niemalże pod rozgwieżdżonym niebem. Położyłem Sylwię na leżaku a sam ściągałem z siebie odzienie, rzucając poszczególne części garderoby, tak że fruwały dookoła.
Musiałem trochę przystopować, bo najchętniej wziąłbym ją na tym leżaku a nie jestem przecież napalonym zwierzęciem.

Sylwia
    Nie poznawałam Xabiego, który był dziwnie zaaferowany i podniecony do granic możliwości. Też tęskniłam za jego ciałem i uczuciem, które wywoływał we mnie dotyk jego dłoni. Nie chciałam jednak zachowywać się jakbym zaraz miała go zgwałcić.
Gdy rozebrałam się do naga, usłyszałam jego zduszony jęk.
- Dobrze się czujesz?- zapytałam nie wiedząc gdzie właściwie stoi. Zaszedł mnie od tyłu przytulając do swojej owłosionej piersi. Pochylił głowę szepcząc do mojego ucha.
- Nie za bardzo, ale mam nadzieję że mnie pani wyleczy, pani doktor.- lekko przygryzł płatek mojego ucha.
Zadrżałam, ale nie chciałam od razu odrynować lekarstwa.
- Proponuję kąpiel i leczniczy okład z młodych piersi.- zachichotałam a on porwał mnie na ręce niosąc w stronę basenu.
- Ty niedobra kobieto.- zaśmiał zanurzając nas w wodzie. Była przyjemnie chłodna, ale nie zimna, idealnie chłodziła nasze rozpalone ciała. Uniósł mnie delikatnie tak, ze mogłam zarzucić ręce na jego szyję a on przechadzał się w wodzie.
- Bardzo mi tego brakowało.- odpowiedziałam, czując jak woda obmywa moje ciało aż po piersi. Uniosłam głowę a Xabi pochylił się wyciskając na moich ustach pocałunek. Wpiłam się w jego wargi, tak jakby od naszego ostatniego pocałunku minęły całe wieki a nie zaledwie piętnaście minut.
- Mi też...nawet nie wiesz jak bardzo.- przeniósł usta na moje sutki, drażniąc je delikatnie swoim zarostem.
Trzymał mnie w swoich ramionach, tak że plecami dotykałam tafli wody, ale cały czas czułam się bezpiecznie. Xabi pieścił mnie niczym wirtuoz, doprowadzając moje ciało na sam skraj rozkoszy. Po chwili uniósł mnie tak, że z powrotem objęłam go za szyję a jego usta pieściły moje ucho.
Jęczałam a on szeptał mi do ucha miłosne zaklęcia, podczas gdy woda wokół nas pluskała obmywając nasze rozpalone ciała. Wsunał się we mnie delikatnie, tak jakbyśmy przeżywali pierwszy raz, gdy poczułam go w sobie, miałam wrażenie że oboje unosimy się na fali, która piętrzy się coraz wyżej i wyżej. Oddech rudobrodego nagle stał się przyśpieszony, ramiona wzmocniły uścisk a ja przylgnęłam do niego jeszcze mocniej. Fala którą oboje zmierzaliśmy do celu, nagle uniosła nas na najwyższy poziom rozkoszy a my znieruchomieliśmy w swoich ramionach. Drżałam jak w febrze, ale było to najcudowniejsze uczucie jakie w życiu przeżywałam.
Uniosłam powieki i chociaż nadal spowijała mnie ciemność, to czułam na sobie wzrok Alonsa.
Pocałował mnie delikatnie a potem wyniósł z wody, okrywając puszystym ręcznikiem. Drugim przewiązał się w pasie i znowu porwał mnie na ręce, niosąc tym razem do sypialni,
Ułożył mnie na łóżku, sam zaś położył się obok, przyciągając mnie do siebie.
Uniosłam się, czując jak ręcznik zsuwa się ze mnie a gorące dłonie Xabiego badając moje ciało, na którym gdzieniegdzie były jeszcze krople wody.
Rudobrody uniósł się zlizując je ze mnie a ja zapomniała, co chciałam mu powiedzieć.
- Wiesz co?- zapytał sadzając mnie na swoich biodrach, podczas gdy jego dłonie obejmowały mnie w talii.
- Co?- uśmiechnęłam się pochylając do niego, nasze usta dzieliły już tylko milimetry.
- Powiem ci na ucho.- usłyszałam jego śmiech, nachylając się tak, żeby słyszeć to co ma mi do zakomunikowania.- Jeszcze nigdy nie kochaliśmy się w łóżku.- odpowiedział a ja poczułam jego ciepły oddech a potem język pieszczący płatek ucha.
- Najwyższa pora to zmienić.- zachichotałam jak mała dziewczynka, pieszcząc klatkę piersiową Xabiego.
Śmiejąc się i przekomarzając rozpoczęliśmy od nowa wędrówkę ku przyjemności.  Po wszystkim wtuliłam się w mojego ukochanego a on nakrył nas cienkim prześcieradłem.
Obudziłam się, czując na sobie ramię kochanka. Uniosłam powieki wiedząc, że nie będę w stanie go zobaczyć. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy ujrzałam nagiego Xabiego wyzłacanego przez wpadające ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Ze wzruszenia zaczęłam płakać, dotykając go i sycąc się widokiem jego ciała. Wyglądał niczym mityczny heros, na którego opadła zasłona snu.  Załkałam, czując jak szczęście rozsadza mnie od środka. Chciałam krzyczeć, tańczyć i śpiewać!
- Najdroższa?- przebudził się przytulając mnie do siebie.- Co się stało, dlaczego płaczesz?- wziął moją twarz w swoje dłonie patrząc mi głęboko w oczy, oczy które znowu widziały!
- Ja widzę!- wykrzyknęłam!- Xabi! Widzę cię!- pocałowałam go w usta, płacząc i śmiejąc się na przemian.

_____________________________________________________________________________
Udało mi się to dzisiaj skończyć, kosztem innego opowiadania. Pisanie przerywane oglądaniem meczu, to zuo. Do końca został jeszcze jeden rozdział :) 
                                                                            Pozdrawiam Fiolka :*

środa, 27 marca 2013

Rozdział jedenasty


Xabi

Lekarze byli zadziwieni szybkością, z jaką Sylwia wracała do zdrowia. Obawiali się, że tak poważne stłuczenia mózgu mogą skutkować paraliżem, czy upośledzeniem, ale jakimś cudem po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej wszystko było w porządku. Nawet jej biedna, pęknięta czaszka zrastała się błyskawicznie. Jedynym trwałym skutkiem wypadku okazała się ślepota, która mimo upływającego czasu wciąż nie ustępowała.
- Nie wiemy dlaczego tak się dzieje - doktor Carvezzo bezradnie rozkładał dłonie. - Pani oczy, nerwy wzrokowe i część mózgu odpowiedzialna za przetwarzanie bodźców są absolutnie zdrowe. Być może w grę wchodzi jakiś czynnik psychologiczny.
- A czy jest coś, co można zrobić? - Sylwia zwróciła swe jasne oczy w kierunku lekarza. Krótkie, odrastające po operacji włosy, sterczały jej dookoła głowy jak niesforna aureola. - Jakaś terapia?
- Być może silny wstrząs psychiczny mógłby coś tu zmienić, ale nie chcę wyrokować, rozumie pani - doktor zamachał rękami, jakby chciał odlecieć. W tym momencie przypominał ptaka bardziej niż kiedykolwiek.
- Rozumiem - wygładziła kołdrę przed sobą. - Będę się zatem musiała nauczyć z tym żyć.
- Pomożemy ci - odezwał się Iker, który dotąd podpierał w milczeniu ścianę przy drzwiach. - Nie będziesz z tym sama. Jesli będzie trzeba cały Real będzie ci pomagał. Dobrze mówię, Alonso?
Spojrzał na mnie. Nie mogłem nic wyczytać z jego spokojnej, nieruchomej twarzy.
- No jasne - przyświadczyłem. Ująłem dłoń Sylwii. - Nigdy nie będziesz sama.
Pan Soriano wyglądał jakby miał się rozpłakać.
- Panowie, nie wiem, który z was właściwie będzie moim zięciem, ale mója córka nie mogła lepiej trafić! - rzekł, wyraźnie wzruszony. - Teraz wiem, że będzie bezpieczna!
Nagle zreflektował się, jakby dotarło do niego co właściwie powiedział. Iker uśmiechnął się kątem ust, Sylwia spuściła głowę, a ja siedziałem dalej na krawędzi łóżka i gładziłem jej dłoń.
- Przepraszam - bąknął Soriano, czerwony jak cegła. Wyszedł z pokoju, za nim zaś lekarz.
Wreszcie, po miesiącu uznano, że Sylwia jest dostatecznie silna, aby wypisać ją ze szpitala. Na korytarzu zgromadził się niezły tłumek, bo oprócz ojca Sylwii, Ikera i mnie, zwaliło się pół Realu. Cris z bukietem kremowych róż, Pepe z białymi kameliami, Ramos, też wyposażony w jakieś kwiatki, Marcelo, Luka Modrić, Benzema, Kaka, Mesut, Higuain, wszyscy z wiąchami kwiecia. Ściskali Sylwię, zapowiadali, że urządzą z tej okazji imprę, nawet usiłowali zaśpiewać piosenkę, ale ich Iker uciszył, tłumacząc, że od ich wycia innym chorym się niechybnie pogorszy. Istna fiesta.
Pan Soriano był tak roztrzęsiony, że nie mógł prowadzić, więc zaproponowałem, że ich oboje odwiozę do domu. Myślałem, że Iker zaprotestuje, albo przynajmniej coś powie, ale nie, stał tylko pod ścianą z kamienną twarzą i patrzył na Sylwię.
- Ej, stary, a może pojedziesz z nimi? - wyrwał się Pepe. Czasami bywał straszliwie nietaktowny, ale na ogół wynikało to z dobrych chęci.
- Dzięki, Kepler, ale nie - odparł Casillas spokojnie. - I tak się ledwo pomieszczą razem z tą całą oranżerią, którę przywlekliście.
Uśmiechnął się półgębkiem.
Wtedy Sylwia poprosiła go żeby podszedł. Zrobił to, a ona uściskała go i wyszeptała coś do jego ucha.
- To ja powinienem... - odparł. Nie dokończył zdania i schował się gdzieś za plecami Keplera.
Kiedy wyjeżdżaliśmy ze szpitalnego parkingu, żegnani przez stadko machających łapami i szczerzących się jak wariaci kumpli, Iker stał w drzwiach szpitala z rękami w kieszeniach.
Wiozłem ją do domu. Serce rosło mi z wariackiej radości. Czułem się jakbym wychodził z jakiejś potwornej ciemności, najdłuższej zimy mojego życia, ku światłu i życiu. W tamtej chwili każda moja komórka drgała miłością do Sylwii.

Iker:

Kiedy samochód Xabiego zniknął za rogiem, chciałem się cichutko zmyć. Nie miałem nastroju na żadne zbiegowiska, chciałem posiedzieć w samotności, zastanowić się co dalej. Ale nie było mi dane, bo ledwie ruszyłem w stronę samochodu, już mnie zatrzymali.
- Eeeeeej! Stój no! - wrzasnął Kepler na cały głos.
Zatrzymałem się.
- Musimy pogadać - oznajmił Cris z szatańskim uśmieszkiem, wyłaniając się z cienia.
- Chłopaki, nie mam ochoty... - zacząłem.
- Dobra, dobra, widzimy, że jest problem i to trzeba obgadać - oznajmił stanowczo Pepe. - Ładuj się do fury Crisa, ale już.
Nie było z nimi dyskusji, więc posłusznie wcisnąłem się na tylną kanapę sportowej bryki Ronaldo. Pojechaliśmy do małej knajpki, w której od lat obgadywaliśmy rozmaite sprawy, pewni, że jej właściciel, zaciekły kibic Realu, zadba o to, żeby nic nie wyciekło na zewnątrz. Kiedy jechaliśmy przez wąskie uliczki Madrytu, zamyśliłem się totalnie, wspominając wypadki minionych dni.
Mou odszedł, w wielkiej niesławie, a prawnicy Realu jakoś tak to zakręcili, że klub nie musiał mu płacić odszkodowania.
- Nie wiecie, co tracicie - warczał na ostatnim treningu. - Byłem waszą przepustką do wielkości! Ze mną mogliście wygrać Ligę Mistrzów, a tak dostaniecie w dupę od Polaczków z Borussii!
- Real jest wielki, z panem, czy bez pana - odparłem.
- Był wielki, zanim pan tu przyszedł - poparł mnie Ramos.
- Nie potrzebujemy żadnych przepustek! - wrzasnął Pepe. - Będziemy walczyć!
- Hołota! - prychnął Mou, z taką miną, jakby kot nasikał mu na buty.
Odszedł wreszcie, a my z nowym trenerem zaczęliśmy odbudowywać jedność w drużynie. I były efekty, znów wygrywaliśmy, znów walczyliśmy do ostatniego tchu. Nawet Alonso się otrząsnął, chociaż musiałem go parę razy opierdolić. Chłopaki patrzyli niespokojnie, czy nie skończy się to mordobiciem, ale nie, było jak kiedyś. No owszem, od Borussii dostaliśmy knoty, ale nie można mieć wszystkiego. Ważne, że szło ku dobremu.
Kilka dni po odejściu Mou, kiedy wychodziłem ze stadionu po wieczornym treningu, zaczepiła mnie Sara.
- Iker! - zatrzepotała rzęsami. - Dawno się nie widzieliśmy!
Nie miałem ochoty z nią gadać.
- Może wyskoczymy na drinka? - zaproponowała zalotnie.
- A co, potrzebujesz świeżego materiału? - zapytałem sarkastycznie.
- No daj spokój, wiesz, że nie o o mi chodzi - wydęła pomalowane jaskrawoczerwoną szminką usta. - Stęskniłam się za tobą.
Tego było za wiele.
- Słuchaj no, wiem dokładnie, co kombinowałaś z Mou - powiedziałem. - Wiem, że to ty byłaś jego kontaktem w mediach, ty wynosiłaś brudy z szatni.
- Muszę jakoś pracować - wzruszyła ramionami.
- To pracuj z dala ode mnie i od Realu - było mi niedobrze. - Myślisz, że nie wiem komu Mou wysłał ten filmik z szatni, pokazujący jak się tłukę z Alonsem?
Usmiechnęła się szyderczo.
- El Santo - parsknęła. - Istny świętoszek. Nie lubisz jak się wywleka twoje grzeszki? A'propos grzeszków, jak tam twoja ślepa cizia?
Odwróciłem się na pięcie, zaciskając zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, co bym żałował. Poszedłem do szefa ochrony i wyjaśniłem mu, że pani Carbonero jest teraz persona non grata, z zakazem wstępu na stadion, o jakichkolwiek okolicach szatni nie mówiąc.
Pisk opon wyrwał mnie z zamyślenia. Cris zahamował z fasonem przed knajpą, paląc przy tym gumę. Jakim cudem nie miał tylu mandatów co choćby Benzema, było dla mnie niepojęte.
Usiedliśmy przy stoliku w kącie, Pepe zamówił butelkę mocnego wina, po czym wbił we mnie nieubłagane spojrzenie.
- No dobra, Casillas, co jest grane? - walnął prosto z mostu.
- A co ma być? - usiłowałem się migać.
- Nie mydl oczu - zażądał stanowczo Ronaldo. - Sylwia zdrowieje, a mimo to łazisz jak struty. Co jest?
Kelner postawił flaszkę i kieliszki na stole. Pepe natychmiast dorwał sie do flachy i jął rozlewać trunek do naczyń.
- Nie no, nic takiego - próbowałem bagatelizować. - Samo się wyjaśni, zobaczycie.
- Iiiiiiikeeeeerrrrrr! - powiedzieli jednogłośnie z politowaniem.
Wychyliłem spiesznie kieliszek wina. Chłopcy poszli w moje ślady.
- No dobra - powiedziałem. - Tylko żeby żaden pawian się ze mnie nie śmiał.
Cris rzucił mi oburzone spojrzenie, a Pepe postukał się w czoło.
- Za kogo ty nas masz? - zapytał. - Wal.
- Bo widzicie... To porąbane jest. Kocham Sylwię na swój sposób. Wiem, że ją skrzywdziłem i chciałbym jej to wynagrodzić. Ale...
Dolałem sobie wina.
- Cholera - mruknąłem. - Nie chcę żeby odchodziła.
- No to o nią walcz! - Cris zamachał prawie pustym kieliszkiem.
- Jak mam o nią walczyć, kiedy ona mnie nie kocha? - zapytałem. Pepe dolał do kieliszków. - Ja wiem, że ona kocha Alonsa, to jego wołała, kiedy się budziła ze śpiączki. Widzę jak na niego reaguje, jak się rozpromienia, kiedy on się zjawia. Nigdy nie była taka, kiedy byliśmy razem.
- Poważna sprawa - Kepler podrapał się nóżką kieliszka po łysej głowie. - I co zamierzasz? Kelner, drugą butelkę!
- Nie wiem - ukryłem twarz w dłoniach. - Cholera, nie wiem. Chciałem o nią walczyć, ale to beznadziejne, Xabi kocha ją tak, że... No nie mogę, nie przeskoczę go. Ja jej tak nie kocham, jak on.
Deliberowaliśmy jakiś czas, osuszając przy tym drugą butelkę. Cris zaordynował trzecią.
- Wyjście jest jedno, Ikerku - orzekł Pepe z poważną miną. - Ty się zastanów co będzie najlepsze dla niej i wtedy podejmij decyzję. Rozumiesz mnie?
- Chyba tak - westchnąłem.
- Wpędziłeś ją w problemy, bo byłeś egoistą, więc teraz musisz myśleć inaczej - Kepler złapał mnie za kark i przysunął czoło do mojego czoła. - Sam mówisz, że trzeba się uczyć na błędach, to się teraz ucz!
Sylwia

Kiedy przyjechaliśmy do domu tata zakrzątnął się przy kwiatach, wstawiając je do wazonów, a Xabi pomógł mi się rozlokować. Potem tata pojechał do hotelu, w którym teraz mieszkał, tłumacząc się jakoś mętnie i zostaliśmy z Xabierem sami.
Siedziałam na kanapie, trzymając głowę na jego piersi, szczęśliwa, że już nie jestem w szpitalu i że mogę być przy nim. Czuć ciepło jego mocnego, muskularnego ciała i słuchać bicia jego serca.
- Jak dobrze, że ten koszmar się kończy - mruknął. - Jesteś tutaj, cała, zdrowa i bezpieczna.
Pocałował mnie w tył głowy, tam, gdzie pod włosami wiła się pooperacyjna blizna.
- Dobrze być znowu w domu - roześmiałam się. - Szpitalne jedzenie zbrzydło mi już do reszty.
- Będę ci gotował! - zaofiarował się.
- A umiesz?
- Zdziwisz się, moja piękna - jego pierś zatrzęsła się od śmiechu. - Upodobanie do seksu i jedzenia chodzą w parze.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Jedno i drugie to rozkosz zmysłów - nie mogłam zobaczyć jego twarzy, ale przysiągłabym, że się uśmiechał.
- Iker nie umie gotować - stwierdziłam znienacka. - Przypala nawet wodę na herbatę. Xabi, czy on tam został sam? Na parkingu?
Wyprostował się, uważając, żeby mnie nie potrącić.
- Nie martw się o niego, chłopcy na pewno sie nim zajęli - powiedział uspokajająco.
- Nie chcę... Nie chciałabym go zranić - powiedziałam z wahaniem.
Dotknął mojej twarzy.
- Rozumiem - w jego głosie pobrzmiewał niepokój. - Ale musisz w końcu wybrać któregoś z nas.
- Xabi, to nie jest takie proste...
- Wiem, ja nie naciskam. Pogodzę się z twoją decyzją, jakakolwiek by nie była... - głos mu zadrżał. - Ale chciałbym wiedzieć jaka ona jest.
Poszukałam dłonią jego ręki.
- Widzisz... Nie układało nam się z Ikerem. Sprawiliśmy sobie dużo bólu nawzajem. Ale teraz, po tym wypadku, wszystko się zmieniło. Nie chcę zadawać mu niepotrzebnego cierpienia.
- Rozumiem - głos Xabiego był cichy, nieledwie szept.
Wzięłam głęboki oddech.
- Jest coś, czego nie mogę ignorować - powiedziałam. - Miłość. Nie mogę postąpić wbrew temu co czuję.
Chyba przestał oddychać, czułam tylko jak jego palce zaciskają się na mojej dłoni. Podniosłam rękę i dotknęłam twarzy Xabiego.
- Kocham cię, Xabier, bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Objął mnie i kołysał przez chwilę w ramionach nie mówiąc nic.
- Też cię kocham, kocham cię jak szaleniec. Jesteś dla mnie jak powietrze, bez ciebie nie istnieję - tchnął mi w ucho.
_________________________________________________________________________
Cóż mam napisać? Zbliżamy się do końca tej opowieści, chociaż nie wiem czy jeszcze jeden czy dwa rozdziały. Myślę, że skonsultuje to z Martiną, która pomaga mi ogarnąć końcówkę. Bez niej zginęłabym marnie. Siostrzyczki ruszą dopiero po zakończeniu El Santo... :D
Odnośnie rozdziału to tyle... Miało być we wtorek wieczorem, ale przebieżki naszych Orłów z pół amatorami z San Marino, były dość wyczerpujące. Panowie Hiszpanie też się nie popisali 1:1 z Finlandią i 1:0 z Francją. Smuteczek! 

No, ale już niedługo znowu wznowienie meczów ligowych i ćwierćfinały Ligii Mistrzów! Jupi!
                                                                                 Pozdrawiam :)

 

środa, 20 marca 2013

Rozdział dziesiąty


Iker

Nie zdążyliśmy ochłonąć, po tym co powiedziała Sylwia, gdy przyszedł lekarz z pielęgniarką. Jorge Carvezzo, tak się nazywał ten doktor. Wyglądał trochę jak nastroszone ptaszysko, z haczykowatym nosem i czarnymi włosami, sterczącymi sztywno wokół głowy, którą ciągle chował w ramionach.
Zadał Sylwii kilka pytań, poświecił jej latarką w oczy, zbadał odruchy, po czym przez chwilę gadał do pielęgniarki tą lekarską gadką, którą trudno zrozumieć.
- No cóż - mruknął, odwracając się do nas. - Trudno na razie wyrokować, ale póki co wszystko wygląda nie najgorzej. Pacjentka reaguje prawidłowo, odzyskała świadomość. Całkiem dobrze, proszę panów.
- A co z jej oczami? - zapytał pan Soriano.
- Jej oczy technicznie rzecz biorąc są w porządku - odparł lekarz.
- Ona nie widzi - powiedział Xabi, pozornie łagodnie, ale w jego głosie było coś takiego, co ścinało powietrze.
- Ach, wybaczcie panowie - westchnął Carvezzo. - Roztargnienie bywa straszne. Chodzi o to, że gałki oczne pani Soriano są zasadniczo nieuszkodzone. Problem leży gdzie indziej. Otóż krwotok śródmózgowy spowodował ucisk na nerwy wzrokowe. Oczywiście zatamowaliśmy krwawienie, a krew usunęliśmy, ale nie wiadomo kiedy skutki tego miną. Być może pani Sylwia odzyska wzrok już jutro, lub za kilka tygodni, a może nie odzyska go wcale. Trudno przewidzieć. Jedyne co możemy zrobić, to czekać.
Soriano pobladł jak płótno. Ja się poczułem, jakby mi się ziemia otworzyła pod stopami.
- Czekać - mruknął Alonso, zamykając oczy. Z tą bladą, zmęczoną twarzą i od dawna nie strzyżoną brodą wyglądał jak męczennik ze starego obrazu.
- Czekać - oznajmił lekarz.
Sylwia przyjęła to wszystko z zadziwiającym spokojem.
- Będzie dobrze - szepnęła, uśmiechając się tym dziecinnym uśmiechem, który łamał nam serca. Boże, była taka krucha i bezbronna, niczym złamany kwiat. - Zobaczycie.
Cholera, ledwie wytrzymałem, żeby zachować spokojną twarz. Chwilę później kazano nam wyjść, mogłem więc uciec do kibla i zamknąć się w kabinie. Ryczałem tam jak dzieciak chyba przez kwadrans, potem umyłem twarz zimną wodą. Chyba nie pomogło, bo gdy wyszedłem na korytarz, Pepe, Ramos i Cris niemal odbili mi płuca od współczujacego poklepywania po plecach.
- Gdzie Alonso? - zapytałem.
- W kaplicy szpitalnej - odparł Pepe. - Powiedział, że sam sobie poradzi.
Cris pokręcił głową.
- On kompletnie zdziczał przez to wszystko - zauważył. - Odbija mu totalnie.
- Też by ci odbiło, jakby twoja Irina leżała na OIOMie - mruknął Sergio.
- Wypluj to! - zażądał stanowczo Cris. - Może by mi odbiło, ale od tego ma się chyba kumpli, żeby nie pozwolili w takiej sytuacji kompletnie odlecieć, nie?
Pepe poskrobał się po łysej głowie.
- Cris ma rację - stwierdził. - Trzeba mieć na brodatego oko. Na Casillasa - wskazał mnie długim palcem - lepiej też, bo niby się trzyma, a jednak przymulony jakiś taki, zupełnie jak nie on.
- Ja tu stoję, Pepe, jakbyś nie zauważył - przypomniałem.
Wyszczerzył zębiska w uśmiechu.


Xabi:

Wołała mnie. Kiedy się budziła, wołała mnie. Chóry anielskie nie brzmiałyby piękniej w moich uszach, niż jej słaby głos tamtego dnia. To było cudowne, jak promienie słońca przebijające się przez czarne, burzowe chmury. Wiedziałem, że będę przy niej trwać, niezależnie od wszystkiego. Nieważne, czy zdoła w pełni wyzdrowieć, czy nie. A jeśli... Jeśli wybierze Casillasa, będę ją podziwiał z daleka, jak obraz święty, nietykalny na wieki. Jednego tylko nie mogłem - przestać jej kochać.
Wiedziałem, że życie zawodowe zaczyna walić mi się na łeb, ale nie byłem w stanie skupić się teraz na piłce, na niczym, co nie było nią. Sylwią. Na treningu dzień po wybudzeniu Sylwii właściwie to lunatykowałem. Mou się pienił niczym fabryka mydła, ale ja to miałem gdzieś. Wszystko miałem gdzieś.
Jakieś jednak resztki solidarności z drużyną się we mnie kołatały, bo gdy poszli do Floresa, prawie cała pierwsza drużyna, poszedłem razem z nimi. Przewodził Ramos, jako wicekapitan.
- Prezesie - zaczął uroczyście, gdy wtoczyliśmy się do gabinetu. - Stanowczo żądamy odejścia Jose Mourinho. W trybie natychmiastowym.
Flores zmarszczył brwi.
- Czy was pogięło? - zapytał z niedowierzaniem. - To jeden z najlepszych trenerów świata! Nie mówiąc o tym, że jeśli teraz rozwiażemy z nim kontrakt, to zabulimy!
- On nam drużynę rozpier... dziela! - oznajmił stanowczo Marcelo. - Napuszcza jednych na drugich, mówi tej tam Carbonero o tym co się dzieje w szatni, syf i malaria, panie prezesie!
- Macie jakies dowody...? - zaczął Flores.
Czarne oczy Pepe zaświeciły złowrogo.
- Pewnie, że mamy - Kepler przepchnął się na sam przód i wyciągnął z kieszeni komórkę. - Pamięta pan ten syf z Casillasem i Alonso i ich bójką? I jak to do mediów poszło? No to pan patrzy!
Podetknął Floresowi swój telefon pod nos. Okazało się, że cwany Pepe uwiecznił Mou, edytującego tamto nagranie na laptopie i wysyłającego je mediom, na wideo.
Prezes zczerwieniał, a potem zbladł.
- No to zmienia sytuację - rzekł, luzując krawat. - Pan Mourinho straci posadę, ale na razie proszę, mordy w kubeł i udawać, że nic się nie dzieje. Zrozumiano?
- Tajest! - huknęli chłopacy.
- Jest jeszcze jedna sprawa, ale to już nie do wszystkich. Panie Alonso, panie Casillas, zechcą panowie zostać, reszta wypad.
Kiedy gabinet opustoszał, Flores wskazał mi krzesło. Usiadłem. Casillas stał przy drzwiach.
- Alonso, wiem, że masz problemy osobiste - rzekł prezes. - Zastanawiam się czy w związku z tym nie byłoby lepiej, gdybyś przez jakiś czas, do końca sezonu na przykład, został odsunięty od gry. I trenował indywidualnie.

Wzruszyłem ramionami.
- Na temat twojej dalszej przyszłości w Realu możemy porozmawiać, gdy się ogarniesz - ciągnął prezes. - Casillas, co o tym sądzisz? Jesteś kapitanem!
No to teraz Iker może się mnie pozbyć w białych rękawiczkach. Histeryczny śmiech narastał mi w gardle.
Przez chwilę w gabinecie panowała kompletna cisza. Potem zaś nastąpiło coś, czego się nie spodziewałem. Casillas stanął obok mnie i położył mi rękę na ramieniu.
- Szefie, jeśli chce pan odsuwać Alonsa od gry, równie dobrze może pan odsunąć mnie - oznajmił bez wahania.
Nie wierzyłem własnym uszom.
- To co z nim zrobić? - Flores nie wydawał się przekonany.
- Osobiście gwarantuję za powrót Xabiego do pełnej formy - rzekł Iker. - Dołożę wszelkich starań, chłopaki też. Tylko proszę mu dać szansę.
- No dobra... - mruknął prezes.
Wyszedłem z gabinetu wciąż nie rozumiejąc co się stało. Casillas stanął obok i spojrzał w przestrzeń.
- Dzięki - powiedziałem.
Spojrzał na mnie tymi swoimi kocimi oczyma.
- Nie ma za co - odparł.

Iker:

Uratowałem Xabiemu dupsko, ale to jeszcze nie znaczy, że wszystko było już kolorowo. Bo nie było. Nie chciałem go niszczyć, ale wciąż kochałem Sylwię i nie mogłem, nie potrafiłem sobie odpuścić. Lataliśmy obaj do szpitala, na wyprzódki zajmując się Sylwią. Przynosiłem kwiaty i kosze owoców jak głupek, wierząc, że jeśli przyniosę większy niż Xabi to zyskam jakoś w jej oczach. Kiedy mogła już siadać wywoziłem ją na spacery do szpitalnego ogrodu, Alonso zaś czytał jej wieczorami książki. Lubiła go słuchać. I tak mijały dni, Sylwia była coraz silniejsza, a ja patrzyłem na nią i czułem, że stanąłbym na uszach, aby odrobić wszystkie zło, które jej wyrządziłem.
Tylko jedno się nie zmieniało, Sylwia wciąż nie widziała. Wedle lekarza nastąpiła jakaś tam minimalna poprawa, ale żeby ona się na coś konkretnego przekładała... Sylwia dalej żyła w ciemnościach a my, to znaczy jej tata, Xabi i ja, opisywaliśmy jej świat.
Kiedyś wpadłem do szpitala trochę wcześniej niż zwykle. Drzwi do sali były uchylone i usłyszałem, że ktoś u niej siedzi. Nawet nie musiałem zgadywać kto, wiadomo było że rudobrody.
- ...mogę cię dotknąć? - mówiła Sylwia.
- Boże! - głos Xabiego zabrzmiał niemal jak zwierzęcy skowyt. - Sylwia, nie musisz pytać. Nie pamiętasz...? Jak przed tym wszystkim...?
- Pamiętam - odparła spokojnie. - Pamiętam każdą sekundę. Nie mogłabym tego zapomnieć. No przysuń się.
Zajrzałem przez szparę w drzwiach, niemal nie oddychając. Zobaczyłem, jak Alonso podsuwa twarz pod dłonie Sylwii. Jej palce przesuwały się delikatnie po jego czole, zamkniętych oczach, policzkach i wargach, a on siedział nieruchomo, niemal w ekstazie.
- Schudłeś - wyszeptała cichutko. Powiodła palcem wzdłuż jego ust.

Sylwia:

- Schudłeś - szepnęłam. Serce łopotało mi w piersiach jak ptak. Pod palcami czułam zapadnięte policzki, porośnięte szczeciną zarostu. Szczeciną o której wiedziałam, że w słońcu lśni miedzianą rudością.
Dotknęłam jednym palcem jego ust, miękkkich i ciepłych jak zawsze. Po chwili dołączyłam pozostałe palce jednej dłoni. Chwycił mnie za rękę i pocałował jej wnętrze. Moja druga dłoń, błądząca po jego policzku natrafiła na wilgoć.
- Płaczesz? - zapytałam.
- Oczy mi się pocą - zażartował, ale głos mu drżał. - Brakowało mi ciebie. Nie wiem co bym zrobił, gdybyś ty...
- Żyłbyś dalej - odparłam, głaszcząc go po głowie.
- Nie - odparł po prostu. - Żyć to dla mnie być z tobą. Przy tobie. Nie być z tobą, to znaczy nie żyć.
Oparł głowę na mojej piersi. Przez chwilę upajałam się jego zapachem, wonią jego skóry i włosów, nic nie mówiąc.
- A jeśli nie odzyskam wzroku? - zapytałam nagle. - Jesli na zawsze pozostanę ślepa?
Podniósł się. Czułam, że jego twarz jest tuż nad moją.
- Wtedy ja będę twoimi oczyma - powiedział. - Będę widział za nas dwoje.
Nie odpowiedziałam, tylko pogłaskałam go po twarzy.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Potem Xabi poszedł, a ja chyba zasnęłam.
Poczułam, że ktoś mnie całuje w czoło.
- Sylwia - to był Iker. Wziął moje dłonie w swoje. - Wybacz mi, najdroższa. Wybacz mi.
Jeszcze raz pocałował mnie w czoło.
A potem zniknął.
Nie byłam pewna, czy to była jawa, czy sen.

______________________________________________________________________
Nie wiem co napisać...:D Chyba tylko życzyć miłego czytania. :D
I jeszcze małe ogłoszenie parafialne... Już niebawem razem z niezawodną Martiną, ruszamy z nowym opkiem pt" Siostrzyczki "- zachęcamy do zapoznania się z zakładką "Bohaterowie" 
                                                                      Pozdrawiam Fiolka :)
Dla tych zapracowanych publikujemy banner :D