<Music>
Iker
Czułem się jak kompletny idiota. Poniosło mnie wtedy z Sarą na imprezie, fakt. Nie powinienem był jej całować, a jednak stało się. Sam nie wiem jak. Późniejsza rozmowa z Sylwią też raczej nie pomogła, bo nie potrafiłem po męsku przyznać się do tego, co się stało. Wyrzuciła mnie za drzwi i miała rację.
Dobijałem się potem na jej telefon, naprawdę chciałem to wszystko odkręcić, ale ona wyłączyła komórkę i zniknęła na kilka dni. Bałem się o nią, na treningach nie byłem w stanie się skupić, aż wreszcie ktoś mi powiedział, że Sylwia wyjechała na wieś. chyba w klinice... Tak, to była recepcjonistka z kliniki. Powiedziała mi też kiedy Sylwia wraca do pracy, więc postanowiłem, że przyjadę po nią gdy będzie kończyła i porozmawiamy.
No i, cholera, przyjechałem. Z bukietem róż, jak ostatni frajer. Czerwonych, bo takie lubiła. Zaparkowałem pod kliniką punkt szósta i czekałem, aż ona wyjdzie. Trochę to trwało, pewnie trafił się jakiś trudny przypadek. Nie zrażałem się, miałem jeszcze czas. Mogłem poczekać.
Wziąłem z siedzenia ten cholerny bukiet i myślałem intensywnie co powinienem powiedzieć Sylwii, wpatrując się w czerwone jak krew płatki. Świat musiał mi na chwilę zniknąć z oczu, bo następne co pamiętam, to ona, za przeszklonymi drzwiami kliniki. Wyskoczyłem z samochodu, a tymczasem jakiś gość, idący tuż za Sylwią otworzył jej drzwi i przytrzymał.
Boże, jak ona cudownie wyglądała. Jak anioł. Jakby świeciła od wewnątrz światłem, taka jasna i promienna. Uśmiechała się lekko, a ja stałem i patrzyłem, jak światło wieczornego słońca złoci jej włosy, tak, że wyglądały jak aureola.
I wtedy zobaczyłem dobrze tego kolesia, który wcześniej otworzył drzwi. To był Alonso. Mój kumpel z drużyny. Nie wierzyłem własnym oczom, patrząc jak obejmuje ją i całuje, a ona się do niego przytula. Nie wierzyłem, ale wiedziałem, że ten blask w niej... To on. To przez niego i dla niego. Czułem się, jakby niebo spadło mi na głowę.
Nie pamiętam za dobrze co było dalej, krew szumiała mi w uszach. Tych dwoje się pożegnało, chyba wsiedli do samochodów. Rzuciłem ten durny bukiet na ziemię i chyba po nim potem przeszedłem, idąc do swojego auta. I pojechałem... za nim. Za tym rudobrodym zdrajcą, który wbił mi nóż w plecy.
Xabi
Pożegnawszy Sylwię musiałem zbierać się na wieczorny trening. Mourinho dostawał szału, gdy którykolwiek z nas się spóźniał, bodaj o minutę. Apodyktyczny kretyn, wszyscy tak o nim myśleli, ale oczywiście nikt się do tego oficjalnie nie przyznawał. Z zewnątrz drużyna powinna była wyglądać na monolit, co zresztą nie udawało nam się ostatnio zbyt dobrze, właśnie dzięki trenerowi, który uwielbiał szczuć jednych na drugich. Martwiłem się nieco, tym co może się stać, gdy Sylwia zostawi Ikera. Casillas na pewno mi za to nie podziękuje, poza tym... Nie czułem się dobrze, kochając kobietę, która związana była z moim kumplem.
Fakt, traktował ją podle, czasami miałem ochotę go za to zdrowo opieprzyć, ale milczałem. Nie chciałem, żeby to wszystko się tak potoczyło, nie chciałem odbijać dziewczyny przyjacielowi. To nie było fair, ale czasami miłość przychodzi z taką siłą, jakby to było tsunami. I nic już nie jest takie jak było, a biegu spraw nie da się po prostu zatrzymać. Pragnąłem Sylwii, każdą komórką mego ciała, pragnąłem nie tylko się z nią kochać, ale być z nią, patrzeć na nią, iść z nią przez życie. Pragnąłem tego jak jeszcze nigdy niczego. Chciałem się nią opiekować, chronić ją, chciałem być jej mężczyzną.
Zajechawszy na klubowy parking otrząsnąłem się z tych myśli i skoncentrowałem na czekającej mnie pracy. Kiedy wysiadałem z auta na parking zajechał jakiś wariat, dziko piszcząc oponami. Coś rąbnęło, chyba w coś z lekka przyładował. Miałem tylko nadzieję, że nie był to wóz Pepe, bo ze sprawcy nie zostałoby nawet tyle, żeby pobrać próbkę DNA do identyfikacji, gdyby się Kepler dowiedział kto to.
Nie zdążyłem się przywitać z chłopakami w szatni, gdy drzwi otwarły się z trzaskiem i stanął w nich Casillas. Pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie, bladego jak płótno i z błędnym wzrokiem. I nie tylko ja, wszyscy w szatni patrzyli na niego baranim wzrokiem. Marcelo przełknąl kawałek wcinanego pokątnie batonika i zapytał, niezbyt inteligentnie:
- Te Iker, stało się coś? Źle wyglądasz.
Pepe popukał się w czoło, natomiast Casillas bez słowa ruszył w moją stronę. Ramos i Benzema, wyraźnie zaniepokojeni, też się ruszyli.
- Zdrajca! - warknął Iker, popychając mnie na ścianę. - Pieprzony Judasz!
Podniosłem dłonie w górę.
- Iker, chłopie, spokojnie. Wyjaśnijmy to sobie...
- Nie ma, kurwa, czego! - ryknął. Zamachnął się na mnie pięścią. Uchyliłem się.
- Casillas, co ci odpierdoliło? - Ramos złapał Ikera za rękę. Ten wyrwał się i rzucił się na mnie, waląc pięściami na oślep. Nie chciałem go tłuc, w końcu miał się powód wkurwić, ale musiałem się bronić. W szatni rozgorzała bitwa.
Sylwia
Siedziałam w domu nad kieliszkiem wina, usiłując sobie to wszystko poukładać, gdy zadzwonił telefon. To był Pepe.
- Sylwia! - zaszeptał konspiracyjnie w komórkę. - Włącz telewizor, natychmiast! Jest niedobrze, jest abso-kurwa-lutnie źle!
- Pepe? Nie rozumiem, po co mam włączać...
- Po prostu włącz! - zaświszczał. - Dowolny kanał newsowy!
Spełniłam jego polecenie i oniemiałam. Na ekranie widać było dobrze mi znaną szatnię Realu, w niej zaś kompletny chaos. Xabi i Iker bili się, Casillasowi, ciekła ciurkiem krew z nosa, Xabi miał rozbity i krwawiący łuk brwiowy. Pozostali zawodnicy Królewskich próbowali ich rozdzielić, ale to nie było łatwe, bo Iker rzucał się jak szaleniec.
- Widzisz to? - zaszeptał mi w słuchawce Pepe. - Pobili się! O ciebie!
- Dobry Boże... - jęknęłam.
- To nagranie przysłało nam anonimowe źródło. Bójka miała zdarzyć się dzisiejszego wieczoru. Poprosiliśmy trenera Jose Mourinho o ustosunkowanie się do tego nagrania.
Twarz Mourinho promieniała zadowoleniem.
- Ten filmik prezentuje dobitnie, kto stoi za pogorszeniem atmosfery w szatni i wewnętrzym rozbiciem Królewskich. Widać chyba, że nie jestem to ja? Pan Casillas został odesłany do domu, jutro w bramce zastąpi go Adan. Klub zastanowi się nad dalszymi losami Casillasa.
- Żadne tam anonimowe źródło! - emocjonował się Pepe. - Mourinho sam wysłał, ja to widziałem, on dawno szukał haka na Ikera! Ja już muszę iść, ja w sraczu siedzę, wkręciłem Mou, że muszę się odlać, ale jak on mnie nakryje z komórką, to mi nogi z dupy wyrwie! Sylwia, ja nie wiem co wy tam z Xabim odwaliliście, a jak się faktycznie z nim tenteges to wiesz, wasza sprawa, ale zrób coś z Ikerem, bo on jest w strasznym stanie! Ledwie go od Alonsa oderwaliśmy!
Zamknęłam oczy.
- Ale Pepe, ja...
- Muszę lecieć! - syknął i rozłączył się.
Przez chwilę wpatrywałam się tępo w brzęczący telewizor, potem bez słowa wstałam i wyszłam.
Zgodnie z tym co powiedziano w telewizji Iker był w domu. Siedział na kanapie, z butelką polskiej wódki , popijając z gwinta.
- Iker... - powiedziałam nieśmiało. Czułam się cholernie podle.
Spojrzał na mnie przekrwionymi oczyma.
- Czego chcesz? - zapytał. - Rozpierdoliłaś moje życie, zniszczyłaś karierę, czego, kurwa, jeszcze chcesz?
- Porozmawiać - odparłam. - Źle się stało, ale nie obwiniaj mnie za wszystko. To nie ja kazałam ci bić się z Xabim.
- Xabi - powtórzył. - Kochany Xabi, wierny kumpel, wysłucha, pocieszy, a także wyrucha twoją kobietę, kiedy ty nie możesz. Czarujące.
- Nie mów tak! - krzyknęłam.
Podniósł się chwiejnie z kanapy.
- Nie mów mi co mam robić - rzekł ponuro.
- Iker, proszę cię - spróbowałam jeszcze raz. - Załatwmy to jak dorośli ludzie...
Zanim się obejrzałam, już przy mnie stał, obejmując żelaznym uściskiem w pasie.
- To znaczy jak? - zionął mi przetrawionym alkoholem w twarz.
- Puść mnie! - szarpnęłam się.
- Ohoho, pieszczotek nie łaska? Czyżbym nie był tak dobry, jak boski Xabier?
Spróbował mnie pocałować. Uderzyłam go w twarz.
- Podła dziwka - wymamrotał, puszczając mnie. - Idź sobie, gdzie chcesz.
Zaaplikował sobie kolejną porcję wódki z butelki.
- Idź i zdechnij, suko, zamiast rozpierdalać życie uczciwym mężczyznom! - ryknął, siadając na dywan z impetem.
Tego było dla mnie za wiele, moja krucha równowaga psychiczna runęła jak domek z kart. Płacząc wybiegłam z jego domu, nie patrząc dokąd idę.
Xabi
Po treningu, ponurym niczym pogrzeb, złapał mnie Pepe i poinformował mnie, że zadzwonił do Sylwii.
- Co jej powiedziałeś? - zapytałem, chwytając go za ramię.
- Nic, że się pobiliście i Casillasowi odpierdoliło... Aua! Alonso, czy tobie też odpierdala? Puść mnie, kretynie!
Spojrzałem na swoją rękę, ściskającą biceps Pepe z taką siłą, że aż pobielały mi palce.
- Przepraszam - powiedziałem machinalnie i zwolniłem uścisk.
Pepe popatrzył na mnie z urazą.
- No kurwa, weźcie wy się leczcie, co? - roztarł ramię. - Ona pewnie do niego pojechała, bo jej mówiłem, żeby coś zrobiła...
- Kepler, czasami jesteś debilem! - jęknąłem i odepchnąłem go, ponieważ blokował mi przejście. Jak wariat runąłem ku drzwiom, tak jak stałem, w stroju do ćwiczeń.
- No kurwa, zadzwońcie po psychiatrę! - dobiegł mnie jeszcze jego wrzask.
Przez miasto jechałem tak, jakby goniło mnie stado furii, po czym zahamowałem z piskiem opon po przeciwnej stronie ulicy niż dom Casillasa, nieomal demolując komuś śmietnik. W tym samym momencie z domu wypadła Sylwia, cała zapłakana.
- Sylwia! - krzyknąłem wyskakując z samochodu.
Podniosła głowę, uśmiechnęła się przez łzy i wbiegła na jezdnię.
Wtedy znikąd, cholera, pojawił się samochód, obrzydliwie żółty sportowy kabriolet, jadący z obłąkaną prędkością. Uderzył ją, a ona wyleciała w powietrze niczym szmaciana lalka i spadła kilka metrów dalej, uderzając o asfalt z potworną siłą.
Serce mi stanęło.
- Sylwia! - wrzasnąłem, pędząc w jej stronę.
- Sylwia! - znajomy głos był jak echo dla moich myśli.
Tymczasem kierowca żółtego samochodu wrzucił wsteczny i zawrócił, odjeżdżając z taką samą prędkością, z jaką przyjechał.
Padłem na kolana, nie bacząc, ze zdzieram je sobie na szorstkiej i twardej nawierzchni ulicy. Dotknąłem ramienia Sylwii. Żyła, ale krew ciekła z jej uszu i ust, a także z rozbitej głowy, tworząc wokół niej krwawą aureolę na asfalcie.
- Sylwia... O Boże, proszę, nie... - wyszeptałem.
Obok mnie klęczał Iker, z twarzą zalaną łzami.
- Sylwia! - wykrzyknął w ciemniejące niebo. - Co ja zrobiłem? Co ja ci zrobiłem!
_________________________________________________________________________
Wyrobiłam się przed El clasico dzięki Martinie, która reanimuje moją wenę a w razie czego pomaga w napisaniu. Po konsultacji fabularnej postanowiłam rozdzielić narracje na trzy osoby, ponieważ po wypadku Sylwia zamilknie i historia będzie opisywana przez Ikera i Xabiego.
Kończę bo właśnie rozpoczyna się mecz. Trzymam kciuki za obie drużyny! Niech wygra lepszy!
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie dodać tego gifa, który dedykuję Martinie :*
Fiolka :*
wtorek, 26 lutego 2013
wtorek, 19 lutego 2013
Rozdział szósty
Zaczynało
świtać, gdy opuściłam dom Xabiego, a gdy dotarlam do siebie, było
już zupełnie jasno. Pierwsze promienie słońca załamywały się w
kroplach rosy na liściach roślin w donicach przed wejściem, a
gdzieś daleko odzywał się zaspanym głosem jakiś ptak. Świat
wydawał się taki piękny i czysty. Coś we mnie chciało wzbić się
w malowane złotem i błękitem poranne niebo, pijane szczęściem,
lecz z drugiej strony w mej duszy narastał, niczym burzowe chmury,
strach. Co dalej? Co mam, u diabła, począć?
Iker
siedział w fotelu w salonie, blady i z zaczerwienionymi oczyma,
jeszcze bardziej rozczochrany niż zwykle.
-
Gdzie byłaś? - zapytał, zrywając się. - Pół nocy do ciebie
wydzwaniałem, nie raczyłaś odebrać!
- A
drugie pół? - nie zdołałam się powstrzymać. - Bawiłeś się
świetnie z panią Carbonero, tak?
Twarz
mu stężała.
- Nie
wiem, o czym mówisz - odpowiedział. - Dlaczego nie odbierałaś?
Dlaczego zostawiłaś mnie samego?
Zamknęłam
oczy, przepełniona poczuciem winy i gniewem.
- Bo
nie miałam ochoty z tobą rozmawiać. Zresztą miałeś dobrą
opiekę. Pani Carbonero zajmowała się tobą wyjątkowo czule.
Iker
poczerwieniał lekko.
-
Przestań! Rozmawialiśmy tylko, a ty robisz z tego Bóg wie co! -
wzruszył ramionami.
-
Rozmawialiście? - syknęłam. - Nie wiedziałam, że potrafisz mówić
z cudzym językiem w gardle.
- O
co ci chodzi? - Casillas ciągle brnął w zaparte.
-
Całowaliście się! - wrzasnęłam. - O to mi chodzi! Lizałeś ją!
- To
nie tak, jak myślisz... - zaczął.
Coś
we mnie pękło. Chwyciłam stojący na stole wazonik i cisnęłam
nim w Ikera. Uchylił się zwinnie, naczynie trzasnęło w ścianę i
rozpadło się na kawałki.
-
Wynoś się! - zaczęłam płakać. - Nie chcę cię widzieć,
kłamco!
-
Sylvia... - Iker stał ze spuszczoną głową i rękami opuszczonymi
wzdłuż ciała. Wyglądał teraz jak mały, smutny chłopiec. - Ja
ci wytłumaczę... Posłuchaj...
-
Idź... - osunęłam się na dywan, zanosząc się płaczem.
Wyszedł
bez słowa.
Nie
mogłam wytrzymać w mieszkaniu, nie mogłam wytrzymać w tym
mieście, wzięłam więc zaległy urlop i wyjechałam do letniego
domku znajomych. Następne dwa dni spędziłam głównie siedząc na
ganku i patrząc szklanym wzrokiem w przestrzeń, żywiąc się
głównie mrożoną herbatą, wypijaną w dużych ilościach. Nie
oglądałam telewizji, nie czytałam prasy, nie odbierałam żadnych
telefonów.
A
dzwonili obydwaj, Iker i Xabi. Po którymś kolejnym dzwonku po
prostu wyłączyłam telefon i wrzuciłam na dno walizki. To było
zbyt trudne, aby myśleć o tym teraz. Zbyt trudne.
Iker
nie był uczciwy względem mnie. Zaniedbywał mnie, traktował jak
swoją własność i obmacywał się z Sarą Carbonero, tak. Ale czy
ja byłam lepsza? Zdradziłam go i to z jego najlepszym przyjacielem.
Nasz
związek był najwyraźniej martwy, gdyby podłączyć go do
aparatury medycznej, linie na monitorach byłyby kompletnie płaskie,
to fakt. Nie zmieniało to faktu, że czułam się okropnie, z tym co
zrobiłam. Nie powinnam była...
Nie
powinnam, ale to było tak cudowne. On, Xabi, był tak cudowny, dobry
i słodki. Było w nim coś, co przyciągało mnie jak magnes i nie
chodziło tylko o pociąg czysto fizyczny. Po prostu coś w nim, do
czego moja dusza lgnęła niczym zmarznięty człowiek do rozgrzanego
pieca.
Nie
potrafiłam o nim zapomnieć, ani przejść do porządku dziennego
nad naszą wspólną nocą. Nie mogłam także po prostu rzucić
Ikera i paść Xabiemu w ramiona. To byłoby złe, tak bardzo złe...
Po
dwóch dniach wróciłam do Madrytu i niczym w znoszone buty
wskoczyłam w codzienną rutynę. Poczekalnia wprawdzie pękała w
szwach od pacjentów, a biurko uginało się od papierów do
przejrzenia i uzupełnienia, ale praca była dobra, pozwalała mi
nie myśleć o niczym innym poza nią i przyjmowałam dawane przez
nią wytchnienie z wdzięcznością. Skupiłam się bez reszty na
objawach, schorzeniach, lekach i diagnostyce, wszystko inne usuwając
ze świadomości.
Obiad
zjadłam niemal w biegu, stojąc nad stolikiem w szpitalnej kantynie,
potem wróciłam do gabinetu, by znowu przyjmować chorych. Zatonęłam
w pracy do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy zegar
wybił szóstą i dopiero gdy okazało się, że badana przeze mnie
dziewczyna, to ostatnia pacjentka tego dnia, uświadomiłam sobie, że
jest już późno.
Kiedy
wyszła siedziałam przez chwilę za biurkiem z zamkniętymi oczyma,
potem zaś zabrałam się za robotę papierkową. Od wypełniania
formularzy oderwało mnie trzaśnięcie zamykanych drzwi.
Podniosłam
głowę. Przede mną stał Xabi, majestatyczny i piękny w
promieniach zaglądajacego przez okno popołudniowego słońca.
-
Dzisiaj już nie przyjmuję - powiedziałam, mając nadzieję, że
drżenie mojego głosu nie jest zbytnio słyszalne.
-
Sylwia - powiedział, a przez moje ciało przebiegł dreszcz.
- Idź
proszę! - jęknęłam.
Poruszył
się. Wziął coś z mojego biurka i podszedł do drzwi. Myślałam w
pierwszej chwili, że zamierza wyjść, ale coś błysnęło w jego
dłoni i już wiedziałam, że się mylę.
To
był klucz.
Xabi
zamknął starannie drzwi i odwrócił się do mnie.
-
Musiałem cię zobaczyć - powiedział.
-
Xabi, nie powinniśmy... - wstałam zza biurka. - To nie jest
właściwe...
Podszedł
do mnie i stanął tak blisko, że czułam bijące od niego ciepło i
zapach, mieszankę woni męskich kosmetyków i jego ciała.
-
Wiem - rzekł. Powiódł palcem po moich ustach. Zadrżałam.
- Nie
mogę zapomnieć - szepnął. - O nas.
-
Xabi, nie ma żadnych nas! To był tylko zwykły... - szukałam
desperacko właściwych słów. - zwykły numerek!
Jego
zielonkawe oczy rozbłysły.
-
Czyżby? - zapytał. Jego usta zawisły tuż nad moją twarzą.
Czułam jak jego ciepły oddech omiata moją skórę. - Wiesz, równie
dobrze jak ja, że to było coś więcej niż numerek. Wiesz, że
między nami coś jest, Sylwia.
Zaczęłam
drżeć niczym liść. Fale gorąca rozchodziły się po moim ciele,
moim zdradzieckim ciele, które pożądało Xabiera jak niczego i
nikogo dotąd.
-
Przestań, proszę - jęknęłam słabo, czując jego usta na szyi.
-
Przecież - tchnął w moją skórę. - Przecież to tylko zwykły
seks.
Straciłam
panowanie nad sobą i wpiłam się w jego wargi w szaleńczym,
namiętnym, wygłodniałym pocałunku. Niecierpliwe ręce Xabiego
szarpnęły połami mojego fartucha, guziki prysnęły na wszystkie
strony z suchym grzechotem.
Wylądowaliśmy
na blacie biurka, z którego Xabi jednym gestem zrzucił wszystko, co
na nim leżało. Papiery poleciały w powietrze, kubek z resztkami
kawy roztrzaskał się na posadzce, ołówki i długopisy potoczyły
się w ślad za nim i za podskakującym radośnie pod krzesłem
plastikowym pojemnikiem w którym dotąd tkwiły.
Nie
zadawałam sobie trudu, by rozpinać koszulę Xabiera, po prostu
zdarłam ją jednym ruchem i odrzuciłam gdzieś za siebie. Niczym w
amoku całowałam jego pierś i językiem pieściłam sutki,
słuchając, jak cicho pojękuje i mruczy, jak jego oddech staje się
coraz szybszy i płytszy.
Nie
pozostał mi dłużny. Jego ruchliwe dłonie o długich palcach były
wszędzie, jedna pobłądziła pod moją spódnicę, pieszcząc mą
kobiecość tak, że rozkosz zamąciła mi na chwilę w głowie i
niemal odebrała świadomość. Druga ręka Xabiego zwinnie uporała
się z zapięciem mego stanika, tak, że po chwili górne fragmenty
mej garderoby leżały na podłodze, a niestrudzone wargi i język
mego kochanka witały me nabrzmiałe piersi, powodując kolejne
wybuchy oślepiającej rozkoszy, wyrywając gardłowe jęki z mych
ust.
Nie
wiem nawet kiedy pozbyliśmy się odzieży do końca, wiem tylko, że
w końcu nakrył mnie swym wspaniałym, potężnym ciałem i poczułam
go w sobie. Ogarnęły mnie płomienie, ale takie, które łączą
ludzi, miast niszczyć. Szeptał moje imię, powtarzał je w
nieskończoność, a ja tonęłam w jego głosie, w nim, płynąc na
fali rozkoszy, która narastała we mnie z każdą chwilą.
Przylgnęłam do niego, wdychając zapach jego potu i bezpieczna w
jego ramionach pozwoliłam mu się zaprowadzić na sam szczyt.
Potem
siedzieliśmy przez chwilę w ciszy na biurku, pośród
porozrzucanych papierów i odzieży. Położyłam głowę na piersi
Xabiego, słuchając równego i miarowego bicia jego serca, a on
bawił się pasmami moich włosów.
-
Nadal sądzisz, że był to zwykły numerek? - zapytał cicho.
Uniosłam
głowę i spojrzałam mu w oczy, szukając tam drwiny, ale była w
nich tylko miłość, tak czysta i mocna. Zaczęłam płakać, a nie
chcąc, żeby to widział, schowałam twarz na jego piersi.
- Nie
- wyszeptałam. - Nie myślę tak. Och Xabi, ja... Chcę żebyś to
wiedział, ja nigdy nie czułam czegoś takiego... Iker, on był
pierwszym facetem, którego odważyłam się wpuścić do swojego
życia, ale nawet jemu nie potrafiłam tak naprawdę zaufać.
-
Cicho - pogłaskał mnie po głowie. - Nie musisz...
- Ale
chcę! - przerwałam mu. - Mo-moja matka zostawiła mojego ojca,
kiedy byłam jeszcze mała. Widziałam jak bardzo on cierpiał i
tęsknił za nią, chociaż starał się tego nie okazywać, ale ja
widziałam! Ja się bałam, że tak zawsze musi być, że kiedy kogoś
pokochasz, to zostaniesz zraniony, ale ja... ja.. już nie wiem...
Teraz jest inaczej... Przy tobie. Powiem... Powiem Ikerowi, że to
już koniec. Nie mogę być z nim dłużej.
-
Ciiii - Xabier kołysał mnie w ramionach. - Cicho, maleńka. Nie dam
cię zranić. Nikomu.
_________________________________________________________________________
Oddaję w wasze ręce rozdział szósty, bardzo gorący i romantyczny (mam nadzieję :D) Iker będzie musiał jeszcze raz wszystko sobie przemyśleć i poukładać. Chciałam pokazać go z drugiej strony, zrobić z niego zupełnie kogoś innego i myślę że to mi się udało ;)
Życzę miłego czytania
Pozdrawiam Fiolka :)
Wasze blogi ponadrabiam na weekendzie, gdyż zepsuł mi się laptop i korzystam z komputera siostry :)
Wasze blogi ponadrabiam na weekendzie, gdyż zepsuł mi się laptop i korzystam z komputera siostry :)
wtorek, 12 lutego 2013
Rozdział piąty
<Music>
Patrzyłam na niego przez chwilę wycierając załzawione oczy wierzchem dłoni.
Alonso ruszył w moją stronę w momencie kiedy coś się we mnie odblokowało, rzuciłam się w jego ramiona a on przytulił mnie do siebie.
- On...on ją całował!- wykrztusiłam mocząc mu koszulę. - Co ja mam teraz zrobić?
- Przede wszystkim powinnaś się uspokoić. Chodź odwiozę cię do domu i tam porozmawiamy.
- Nie!- objęłam go w pasie jakby był moim kołem ratunkowym.- Nie chcę wracać do domu!
- Dobrze nie pojedziemy do ciebie. Zabiorę cię do siebie.- poprowadził mnie do stojącego za rogiem Audi usadawiając na siedzeniu pasażera. Pochylił się nade mną zapinając mi pas bezpieczeństwa.
Nie pamiętam drogi do domu Xabiego w mojej zamroczonej głowie cały czas kołatała się myśl, że Iker właśnie zdradza mnie z Sarą Carbonero.
Nasz związek był wariacki, kłóciliśmy się często za mało w nim było czułości i przywiązania, ale bolało mnie to. Widok obcych ust całujących jego wargi, jego uśmiechu gdy ta kobieta pochylała się nad nim i pieściła jego klatkę piersiową. Brakowało mi oddechu, moja dusza właśnie rozpadła się na milion kawałków, które boleśnie wbijały mi się w ciało.
Ukryłam twarz w dłoniach, ale łzy nie chciały już lecieć a zostało tylko suche uczucie, że właśnie coś skończyło się w moim życiu.
Gdy zajechaliśmy pod dom Alonsa, pomógł mi wysiąść i zaprowadził do siebie. Siedziałam w przestronnym salonie czekając na Xabiego, który poszedł zrobić mi herbatę. Patrzyłam na zdjęcia na fortepianie, na nagrody które zdobył przez lata swojej kariery i na przeróżne pamiątki świadczące o tym, że ludzie go szanują.
Mężczyzna wrócił w momencie gdy oglądałam jego zdjęcie z wysoką brunetką.
- Piękna. - odłożyłam ramkę patrząc na Alonsa.- To twoja dziewczyna?
Postawił kubki na stoliku i podszedł do mnie patrząc wprost w moje oczy.
- To moja kuzynka Poppy. - odpowiedział - Ty też jesteś piękna.- założył mi za ucho kosmyk włosów, które wymknęły się z koka.
Patrzyliśmy na siebie a jego dłoń dotykała mojego policzka, była ciepła i delikatna. Przysunęłam się bliżej niego jak kotka spragniona dotyku i pieszczoty człowieka, jak ktoś kto chciał zaznać w życiu czułości.
Wtedy wydarzyło się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała a co było rzeczą nieuniknioną przypieczętowaną przez nasze wspólne przeznaczenie.
Usta Xabiego opadły na moje wargi w delikatnej pieszczocie, były miękkie i delikatne a przy tym stanowcze. Całował mnie zupełnie inaczej niż Iker nie było w tym zaborczości ani zachłanności była za to czułość i ciepło. Xabier obejmował mnie w pasie tak ostrożnie jakbym była delikatną figurką, czułam ciepło bijące z jego silnego, męskiego ciała.
- Jesteś tego pewna?- zapytał odrywając się ode mnie na chwilę.
Przytaknęłam wpatrując się w niego ogromnymi oczami. Usta piłkarza z powrotem zawładnęły moimi a jego dłonie przesunęły się z talii na na żebra i w końcu na plecy. Rozsunął zamek sukienki a ona niczym kolorowy okrąg opadła u moich stóp. Nie miałam na sobie stanika, czym wywołałam w nim duży zachwyt. Jego dłonie z pietyzmem dotknęły moich piersi, bawiąc się przez chwilę sutkami, podczas gdy jego usta wytyczały wilgotny szlak na moim rozpalonym ciele.
Podniósł głowę patrząc na mnie tak, że ugięły się pode mną kolana. Opadliśmy na miękki, turecki dywan dalej obdarzając się pieszczotami. Moje ręce, jakby przyciągane magnesem, rozpięły mu koszulę, która opadła jak biały ptak obok mojej sukienki. Zagłębiłam palce w złociste włosy, porastające jego cudownie muskularną pierś.
Spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek a ja poczułam jak oblewa mnie żar.
- Czuję się jak prezent po rozpakowaniu. - przyciągnął mnie do siebie obdarzając kolejną dawką oszałamiającej przyjemności. Leżałam na miękkim materiale a usta Xabiego ponownie znalazły się na moim ciele wywołując we mnie kolejne fale przyjemności. Mruczał jak kot drażniąc moją skórę rudozłotym zarostem.
Nie pamiętam kiedy pozbył się reszty mojego i swojego odzienia. Leżeliśmy nadzy w blasku księżyca sączącego się przez otwarte drzwi na patio. Rześkie nocne, powietrze chłodziło nasze rozpalone ciała.
Zadrżałam gdy rudobrody pochylił się nade mną by zdecydowanym ruchem rozdzielić moje nogi. Wsunął się we mnie wypełniając mnie od środka a w mojej głowie emocje szalały w gorącokrwistym tangu. Bawiła się ze mną jak w słowach piosenki usłyszanej w dzieciństwie.
"On chyba lubi tak się bawić, palić ciało...lizać moje łzy i jak martwy ból odebrać mowę..." To było tak niesamowite, tak oszałamiające i tak... dobre. Wiem... nie powinnam tego mówić, ale Xabi był taki cudowny, ciepły i męski. Nie szaleliśmy jak napalone małolaty na tylnym siedzeniu w samochodzie rodziców. Xabi zdobywał mnie nieskończoną liczbą pocałunków z cierpliwością i czułością a ja poddawałam się temu wszystkiemu zupełnie wyłączając myślenie. Rozpoczęliśmy wspólną wspinaczkę po szczeblach rozkoszy podczas gdy żar wypełniał nasze żyły. Xabi przyśpieszył, objęłam go za szyję przeczesując jego wilgotne od potu włosy. Nasze usta ponownie się spotkały... zadrżałam gdy poczułam, że moje ciało zaczyna wibrować a potem ciepło rozlewa się po nim wraz z nastaniem rozkoszy. Xabi spijał z moich ust okrzyki dłońmi przedłużając wstrząsające mną spazmy. Sam szybko do mnie dołączył opadając bezwładnie na moje ciało i tuląc mnie jakbym była najcenniejszym skarbem.
Gdy emocje w końcu opadły ze wstrząsem odkryłam, że leżę naga w ramionach mężczyzny, który był najlepszym przyjacielem mojego chłopaka.
To prawda, że Iker zdradzał mnie z Sarą a właściwie to w miejscu publicznym ślimaczył się z nią nie zważając, że mogę ich nakryć, ale sama nie byłam lepsza. Pomimo tego, że przepełniała mnie mieszanka odurzającego szczęścia, to z drugiej strony przytłaczało mnie poczucie winy. Xabi prawdopodobnie czuł to samo, głaskał mnie delikatnie gdy złożyłam głowę na jego piersi.
Cisza wdarła się pomiędzy nas oboje, pozwalając nam na własne przemyślenia.
Sex z Ikerem nie można było porównać do tego co przed chwilą wydarzyło się między mną a Xabim.
Na swój sposób kochałam Casillasa, ale nigdy nie dał mi poczucia, że jestem dla niego kimś ważnym, kimś komu powierzyłby swoje życie.
Rudobrodego znałam od niedawna, a uczucie bezpieczeństwa i poczucia, że zrobiłby dla mnie wszystko zdominowało mnie jak hiszpańska ofensywa na boisku. Osaczył mnie, ale były to sidła w dobrym tego słowa znaczeniu.
- Xabi...- przerwałam ciszę. - Co my teraz zrobimy?- zapytałam opierając się dłońmi na jego klatce piersiowej. Spojrzał na mnie tymi swoimi cudownie dobrymi oczami i w tej chwili przeklinałam siebie, że to z mojej winy zdradził przyjaciela.
- Nie wiem...- odpowiedział udręczony. - Ale niczego nie żałuję!
Przewrócił mnie na dywan na powrót górując nade mną. Z jego spojrzenia mogłam wyczytać jedno... chęć podjęcia walki i zwycięstwa.
Pocałował mnie i włożył w to tyle pasji, że całkiem zapomniałam o tym że prawdopodobnie Casillas nie wie gdzie zniknęłam i dlaczego nie odbieram jego telefonów.
________________________________________________________________________
Przepraszam Was, że tak krótko ale nie chciałam dalszej akcji pchać do tego rozdziału. Należy od w całości do Xabiego i Sylwii oraz tego co się między nimi zdarzyło.
Ciekawa jestem waszych opinii :)
Pozdrawiam Fiolka :*
Patrzyłam na niego przez chwilę wycierając załzawione oczy wierzchem dłoni.
Alonso ruszył w moją stronę w momencie kiedy coś się we mnie odblokowało, rzuciłam się w jego ramiona a on przytulił mnie do siebie.
- On...on ją całował!- wykrztusiłam mocząc mu koszulę. - Co ja mam teraz zrobić?
- Przede wszystkim powinnaś się uspokoić. Chodź odwiozę cię do domu i tam porozmawiamy.
- Nie!- objęłam go w pasie jakby był moim kołem ratunkowym.- Nie chcę wracać do domu!
- Dobrze nie pojedziemy do ciebie. Zabiorę cię do siebie.- poprowadził mnie do stojącego za rogiem Audi usadawiając na siedzeniu pasażera. Pochylił się nade mną zapinając mi pas bezpieczeństwa.
Nie pamiętam drogi do domu Xabiego w mojej zamroczonej głowie cały czas kołatała się myśl, że Iker właśnie zdradza mnie z Sarą Carbonero.
Nasz związek był wariacki, kłóciliśmy się często za mało w nim było czułości i przywiązania, ale bolało mnie to. Widok obcych ust całujących jego wargi, jego uśmiechu gdy ta kobieta pochylała się nad nim i pieściła jego klatkę piersiową. Brakowało mi oddechu, moja dusza właśnie rozpadła się na milion kawałków, które boleśnie wbijały mi się w ciało.
Ukryłam twarz w dłoniach, ale łzy nie chciały już lecieć a zostało tylko suche uczucie, że właśnie coś skończyło się w moim życiu.
Gdy zajechaliśmy pod dom Alonsa, pomógł mi wysiąść i zaprowadził do siebie. Siedziałam w przestronnym salonie czekając na Xabiego, który poszedł zrobić mi herbatę. Patrzyłam na zdjęcia na fortepianie, na nagrody które zdobył przez lata swojej kariery i na przeróżne pamiątki świadczące o tym, że ludzie go szanują.
Mężczyzna wrócił w momencie gdy oglądałam jego zdjęcie z wysoką brunetką.
- Piękna. - odłożyłam ramkę patrząc na Alonsa.- To twoja dziewczyna?
Postawił kubki na stoliku i podszedł do mnie patrząc wprost w moje oczy.
- To moja kuzynka Poppy. - odpowiedział - Ty też jesteś piękna.- założył mi za ucho kosmyk włosów, które wymknęły się z koka.
Patrzyliśmy na siebie a jego dłoń dotykała mojego policzka, była ciepła i delikatna. Przysunęłam się bliżej niego jak kotka spragniona dotyku i pieszczoty człowieka, jak ktoś kto chciał zaznać w życiu czułości.
Wtedy wydarzyło się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała a co było rzeczą nieuniknioną przypieczętowaną przez nasze wspólne przeznaczenie.
Usta Xabiego opadły na moje wargi w delikatnej pieszczocie, były miękkie i delikatne a przy tym stanowcze. Całował mnie zupełnie inaczej niż Iker nie było w tym zaborczości ani zachłanności była za to czułość i ciepło. Xabier obejmował mnie w pasie tak ostrożnie jakbym była delikatną figurką, czułam ciepło bijące z jego silnego, męskiego ciała.
- Jesteś tego pewna?- zapytał odrywając się ode mnie na chwilę.
Przytaknęłam wpatrując się w niego ogromnymi oczami. Usta piłkarza z powrotem zawładnęły moimi a jego dłonie przesunęły się z talii na na żebra i w końcu na plecy. Rozsunął zamek sukienki a ona niczym kolorowy okrąg opadła u moich stóp. Nie miałam na sobie stanika, czym wywołałam w nim duży zachwyt. Jego dłonie z pietyzmem dotknęły moich piersi, bawiąc się przez chwilę sutkami, podczas gdy jego usta wytyczały wilgotny szlak na moim rozpalonym ciele.
Podniósł głowę patrząc na mnie tak, że ugięły się pode mną kolana. Opadliśmy na miękki, turecki dywan dalej obdarzając się pieszczotami. Moje ręce, jakby przyciągane magnesem, rozpięły mu koszulę, która opadła jak biały ptak obok mojej sukienki. Zagłębiłam palce w złociste włosy, porastające jego cudownie muskularną pierś.
Spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek a ja poczułam jak oblewa mnie żar.
- Czuję się jak prezent po rozpakowaniu. - przyciągnął mnie do siebie obdarzając kolejną dawką oszałamiającej przyjemności. Leżałam na miękkim materiale a usta Xabiego ponownie znalazły się na moim ciele wywołując we mnie kolejne fale przyjemności. Mruczał jak kot drażniąc moją skórę rudozłotym zarostem.
Nie pamiętam kiedy pozbył się reszty mojego i swojego odzienia. Leżeliśmy nadzy w blasku księżyca sączącego się przez otwarte drzwi na patio. Rześkie nocne, powietrze chłodziło nasze rozpalone ciała.
Zadrżałam gdy rudobrody pochylił się nade mną by zdecydowanym ruchem rozdzielić moje nogi. Wsunął się we mnie wypełniając mnie od środka a w mojej głowie emocje szalały w gorącokrwistym tangu. Bawiła się ze mną jak w słowach piosenki usłyszanej w dzieciństwie.
"On chyba lubi tak się bawić, palić ciało...lizać moje łzy i jak martwy ból odebrać mowę..." To było tak niesamowite, tak oszałamiające i tak... dobre. Wiem... nie powinnam tego mówić, ale Xabi był taki cudowny, ciepły i męski. Nie szaleliśmy jak napalone małolaty na tylnym siedzeniu w samochodzie rodziców. Xabi zdobywał mnie nieskończoną liczbą pocałunków z cierpliwością i czułością a ja poddawałam się temu wszystkiemu zupełnie wyłączając myślenie. Rozpoczęliśmy wspólną wspinaczkę po szczeblach rozkoszy podczas gdy żar wypełniał nasze żyły. Xabi przyśpieszył, objęłam go za szyję przeczesując jego wilgotne od potu włosy. Nasze usta ponownie się spotkały... zadrżałam gdy poczułam, że moje ciało zaczyna wibrować a potem ciepło rozlewa się po nim wraz z nastaniem rozkoszy. Xabi spijał z moich ust okrzyki dłońmi przedłużając wstrząsające mną spazmy. Sam szybko do mnie dołączył opadając bezwładnie na moje ciało i tuląc mnie jakbym była najcenniejszym skarbem.
Gdy emocje w końcu opadły ze wstrząsem odkryłam, że leżę naga w ramionach mężczyzny, który był najlepszym przyjacielem mojego chłopaka.
To prawda, że Iker zdradzał mnie z Sarą a właściwie to w miejscu publicznym ślimaczył się z nią nie zważając, że mogę ich nakryć, ale sama nie byłam lepsza. Pomimo tego, że przepełniała mnie mieszanka odurzającego szczęścia, to z drugiej strony przytłaczało mnie poczucie winy. Xabi prawdopodobnie czuł to samo, głaskał mnie delikatnie gdy złożyłam głowę na jego piersi.
Cisza wdarła się pomiędzy nas oboje, pozwalając nam na własne przemyślenia.
Sex z Ikerem nie można było porównać do tego co przed chwilą wydarzyło się między mną a Xabim.
Na swój sposób kochałam Casillasa, ale nigdy nie dał mi poczucia, że jestem dla niego kimś ważnym, kimś komu powierzyłby swoje życie.
Rudobrodego znałam od niedawna, a uczucie bezpieczeństwa i poczucia, że zrobiłby dla mnie wszystko zdominowało mnie jak hiszpańska ofensywa na boisku. Osaczył mnie, ale były to sidła w dobrym tego słowa znaczeniu.
- Xabi...- przerwałam ciszę. - Co my teraz zrobimy?- zapytałam opierając się dłońmi na jego klatce piersiowej. Spojrzał na mnie tymi swoimi cudownie dobrymi oczami i w tej chwili przeklinałam siebie, że to z mojej winy zdradził przyjaciela.
- Nie wiem...- odpowiedział udręczony. - Ale niczego nie żałuję!
Przewrócił mnie na dywan na powrót górując nade mną. Z jego spojrzenia mogłam wyczytać jedno... chęć podjęcia walki i zwycięstwa.
Pocałował mnie i włożył w to tyle pasji, że całkiem zapomniałam o tym że prawdopodobnie Casillas nie wie gdzie zniknęłam i dlaczego nie odbieram jego telefonów.
________________________________________________________________________
Przepraszam Was, że tak krótko ale nie chciałam dalszej akcji pchać do tego rozdziału. Należy od w całości do Xabiego i Sylwii oraz tego co się między nimi zdarzyło.
Ciekawa jestem waszych opinii :)
Pozdrawiam Fiolka :*
wtorek, 5 lutego 2013
Rozdział czwarty
Minęły dwa tygodnie pełne wątpliwości i niepewności co do dalszej przyszłości mojej i Ikera związku. Kontaktowaliśmy się dwa razy i za każdym nasza rozmowa trwała nie dłużej niż pięć minut. Casillas przebywał obecnie na Bali razem z Sergiem Ramosem, Pepsem i ich dziewczynami. Proponował mi dołączenie do tego wesołego towarzystwa, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że odmówię. Był koniec lipca a Madryt zalewały fale upałów przez co mnożyły się epidemie przeróżnych gryp i angin. Byłam zawalona robotą od rana do późnego wieczora a potem nie miałam już na nic ochoty.
Dwa razy widziałam się z Xabim, raz kiedy przyszedł uśmiechnięty na wizytę kontrolną. Za nim w kolejce było kilka osób, więc nie mogłam za długo z nim rozmawiać. Zbadałam go i odesłałam zdrowego z receptą na witaminy.
Drugi raz natknęliśmy się na siebie w supermarkecie. Xabier mieszkał niedaleko mnie w tej bardziej prominentnej części jednego z madryckich osiedli.
- Cóż za miłe spotkanie!- wykrzyknął ściskając mnie na środku sklepu.
Odpowiedziałam na uścisk z bardzo dużym jak na mnie entuzjazmem.
Zakupy dokończyliśmy razem, wymieniając uwagi na temat piłkarskiej diety i naszych upodobań kulinarnych. Xabi zaskoczył mnie swoją wiedzą na temat kuchni i gotowania, muszę to przyznać.
A potem... Potem pojechaliśmy do mnie.
- Nie wypada - rzekł Xabier, chwytając moje ciężkie siatki - aby dama nosiła takie ciężary. Odwiozę cię.
- Ale...
Uniósł w górę wolną dłoń.
- Odmowy nie przyjmę.
Odwiózł mnie więc i zaniósł moje zakupy z samochodu do domu. Zaprosiłam go więc, w ramach rewanżu, na szklaneczkę mrożonej herbaty. Usiedliśmy w trzcinowych fotelach na tarasie i rozmawialiśmy, tak jakbyśmy się przyjaźnili od lat. Xabi wypytywał o moją pracę, o to jak się czuję bez Ikera, a ja odpowiadałam, udając, ze nie patrzę, jak słońce wydobywa złotawe błyski z jego ciemnoblond włosów i zapala bursztynowe iskry w ciemnozielonych tęczówkach
Dwa dni później, tyle, że późnym wieczorem, siedziałam na schodkach tego samego tarasu. Powietrze było lepkie od wilgoci i gorące, gdzieś nad horyzontem pobłyskiwało. Atmosfera była ciężka od elektryczności.
Pociągnęłam łyk sangrii ze stojącej obok mnie szklanki i zadumałam się gorzko. Przed chwilą skończyłam rozmawiać z Ikerem przez telefon, jeśli to można było nazwać rozmową. Krótka, zdawkowa wymiana zdań, bez zwierzeń i wdawania się w szczegóły. Bez troski o mnie. Dlaczego? Dlaczego ten w gruncie rzeczy obcy człowiek, jakim był Xabi, potrafił mi okazać tyle ciepła, zrozumienia i uwagi, a mężczyzna z którym się związałam nie?
Zagrzmiało.
Nie tylko na niebie zbierały się czarne chmury, wisiały one także nad moim związkiem. Widziałam to coraz wyraźniej. Iker i ja nie byliśmy ze sobą, byliśmy obok siebie i odpływaliśmy coraz dalej, mijając się nieubłaganie niczym łodzie na rzece, pośród nocy. Nie potrafiłam tak żyć. Potrzebowałam ciepła, miłości i oparcia. Takiego, jakie dawał mi...
Odpędziłam od siebie pospiesznie tę myśl i towarzyszącą jej wizję rozświetlonych uśmiechem zielonych oczu, po czym spiesznie wypiłam sangrię do dna.
Wiatr targnął drzewami i trzasnął drzwiami tarasu. Na ramionach poczułam pierwsze krople deszczu. Nadchodziła burza.
Kilka dni później wesoła kompania wróciła do Madrytu, wcale nie tak wesoła. Iker miał rękę w usztywniającym opatrunku, efekt zabawy Pepe, który usiłował, w stanie niezupełnie trzeźwym, udowodnić, że jest jak Ibra i niechcący kopnął Casillasa w dłoń. Na szczęście obyło się bez złamania, kość była tylko pęknięta, ale uraz wymagał usztywnienia dłoni przez jakiś czas.
- Jaaaaa nie chciałem! - to było pierwsze co powiedział Pepe, gdy ich zobaczyłam, pojechawszy po Ikera na lotnisko. - To był wypadek!
Popatrzyłam na Keplera. Wyglądał jak zbity i bardzo nieszczęśliwy psiak.
Ramos, z oczyma ukrytymi za ciemnymi okularami tylko zachichotał, a Iker pomachał uspokajająco obandażowaną ręką.
- Pepe, nie ma sprawy - rzekł, chociaż w jego oczach widziałam smutek. - Nie przejmuj się.
Chociaż tego głośno nie mówił, wiedziałam, że Iker bardzo się przejął tym urazem. Ręce były jego narzędziem pracy, każda ich kontuzja mogła stanowić poważny problem, więc chociaż starał się robić dobrą minę do złej gry, widziałam wyraźnie, że jest przybity.
Mimo tego jednak poszliśmy na imprezę do Ramosa, chociaż wydawało się, że Iker nie bawi się zbyt dobrze. Snuł się tylko z melancholijną miną z pokoju do pokoju, piastując przed sobą z uwagą obandażowaną dłoń, wyglądając jak plama smutku między kolorowymi, rozbawionymi kumplami i ich dziewczynami. Wreszcie usiadł w fotelu, stojącym w nieco oddalonym od imprezowego zgiełku miejscu. Usiadłam na poręczy i pogładziłam go po czuprynie, niesfornej jak zwykle.
Siedzieliśmy tak chwilę, milcząc, wreszcie, aby przerwać te narastającą ciszę między nami, zaoferowałam się, że pójdę po drinki. Nie czekając na jego odpowiedź, zanurkowałam w rozbawiony tłumek.
Byli chłopcy z Realu, rzecz jasna, mignęło mi też paru z Barcy. Wydawało mi się również przez ułamek sekundy, że widzę Sarę Carbonero, ale trwało to tak krótko, że było to chyba tylko złudzenie.
- Wszystko z nim w porządku? - zagadnął mnie Xabi, ruchem głowy wskazując Casillasa.
- Martwi się ręką - odparłam zwięźle.
- Rozumiem - odparł. - Pepe też chodzi jak struty. Chyba ma poczucie winy.
- Wszyscy wiedzą, że nie zrobił tego specjalnie - westchnęłam. - To miły chłopak, tylko czasami ciut nieobliczalny.
Xabi pokiwał głową w milczeniu, przyglądając mi się. Poczułam, że się rumienię.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to jestem do twojej dyspozycji - powiedział, a spojrzenie miał nieodgadnione.
- Dziękuję - odpowiedziałam.
Wreszcie dotarłam do bufetu i chwyciłam dwa najbliższe drinki, nie patrząc nawet co to jest. Lawirując między gośćmi i starając się nie rozlać zawartości szklanek szłam powoli w stronę fotela, zajmowanego przez Ikera, koncentrując się na tym, co dzieje się przede mną.
Kiedy podniosłam głowę, to, co ujrzałam, raziło mnie niczym grom z jasnego nieba.
Poręcz, na której przed chwilą siedziałam, teraz zajmowała ona. Sara. Pochylała się nad Ikerem, trzymając dłoń pod jego rozchyloną koszulą. Jej włosy, muskały twarz Casillasa, a on... On się uśmiechał.
Wciąż się uśmiechał, gdy pocałowała go w same usta.
Nie zauważyłam nawet, że szklanki wypadły z moich rąk, tłukąc się na parkiecie. Nie zauważyłam, że od ich zawartości mam mokre buty i nogi.
Chciałam tylko stamtąd wyjść. Jak najszybciej.
Dławiąc się łzami przepychałam się między ludźmi. Wydawało mi się, że ktoś zawołał moje imię, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Wypadłam na ulicę. Chłodny powiew owionął moje rozpalone policzki. Światła latarń rozmazywały się przed moimi zapłakanymi oczyma w drżące gwiazdy.
Stanęłam na środku jezdni, ocierając twarz dłońmi, nie bacząc, że rozmazuję sobie makijaż.
- Uśmiech, seniorita - zarechotał ktoś za mną.
Paparazzi. Było ich tu pełno, w końcu u Ramosa bawiły się same gwiazdy. Zasłoniłam się rękami, przygotowując się na błysk flesza.
- Nie waż się! - władczy głos przeciął ciszę nocy niczym trzask bicza. - Zostaw ją, albo będziesz odzyskiwał aparat u proktologa, gnido!
Flesz nie błysnął.
Opuściłam ręce. Paparazzo cofnął się niepewnie.
- Sylwia, poczekaj - ten głos, nie był już władczy. Był ciepły i delikatny. I bardzo znajomy. - Poczekaj, proszę.
Odwróciłam się.
Przede mną stał Xabi, w rozchełstanej białej koszuli, odsłaniającej jego muskularną, owłosioną pierś.
- Nie odchodź - powiedział cicho.
________________________________________________________________________
No cóż oddaję Wam czwarty rozdział tej historii :) Rozdział nie powstałby, gdyby nie moja przyjaciółka Martina! Specjalnie jej dedykuję uśmiech misia Xabisia :D:*
Miłego czytania :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)