Sylwia:
Świat jeszcze nigdy nie wydawał mi się taki piękny jak tamtego ranka. Gdy się obudziłam pierwszy brzask malował niebo na wschodzie nieśmiałym rumieńcem. Przez otwarte drzwi na patio do sypialni wpływały czarodziejskie zapachy ogrodu, wilgotnej ziemi, zielonych liści i kwiatów. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na człowieka śpiącego obok mnie. Leżał na plecach, z ramionami rozrzuconymi nad głową, jego muskularna pierś unosiła się w regularnym oddechu. Usta miał lekko rozchylone, a długie rzęsy rzucały cień na pokryte delikatnymi piegami policzki.
Xabi.
Był tak piękny, że aż coś ścisnęło mnie w dołku. Jak młody bóg.
Piękny i mój.
Pochyliłam się nad nim i pocałowałam go w czubek nosa.
- Wstawaj śpiochu.
Uśmiechnął się, a w kącikach jego ust pojawiły się przecudowne dołeczki.
- Która godzina? - zapytał sennie. Jakiś ptak odezwał się z ogrodu głosem jak srebrny dzwoneczek.
- Słońce wschodzi! - wykrzyknęłam, wyskakując z łóżka i tańcząc dookoła. - A ja chcę żyć! No chodź, wstawaj!
Xabi podłożył ręce pod głowę i spojrzał na mnie, uśmiechając się szelmowsko.
- Pięknie wyglądasz - zamruczał. - Co powiesz żebyśmy jeszcze przez chwilę pozostali w łóżku? I bynajmniej nie mam na myśli spania.
Przystałam na tę propozycję bez zbędnych negocjacji.
Kiedy wreszcie udało nam się opuścić łóżko, a nawet ubrać, pobiegłam do ogrodu. Zachwycałam się każdym listkiem, każdą kropelką rosy i każdą gałązką, sposobem w jaki światło słoneczne kładło się na trawie, ba, nawet ropuchą, która wyczłapała z pomiędzy donic i teraz wytrzeszczała na mnie swoje miodowe ślepia. Wszystko było cudowne, niepowtarzalne, a każdy szczegół, każdy kolor widziałam z taką ostrością jak nigdy.
- Hej, nimfo! Śniadanie!
Xabi, w jasnoniebieskiej koszuli i beżowych spodniach wyglądający jakby wyszedł wprost z żurnala, stał na tarasie, z obficie zastawioną tacą w dłoniach. Na niej zaś obiecująco parował biały imbryczek.
- Czyżby kawa? - zapytałam, unosząc brew.
- Kawa, grzanki, wszystko co trzeba - odparł, stawiając tacę na stoliku.
- Panie Alonso, jest pan wprost nieprzyzwoicie perfekcyjny. I co ja zrobię z takim ideałem?
Roześmiał się głośno.
- Na początek zjedz z nim śniadanie - odparł, odsuwając mi krzesło.
Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.
- Xabi - popatrzyłam na niego ponad filiżanką z kawą. - Czy moglibyśmy...
Zamarł z nożykiem do masła ponad wpół posmarowaną grzanką.
- Tak?
- Czy mógłbyś mnie podrzucić do Ikera? Chciałabym z nim pogadać.
- Jasne Pojedziemy po śniadaniu, jeśli chcesz - odparł, jednak niepokój w jego oczach przeczył jego słowom.
- Nie patrz tak na mnie - zażądałam. - Przecież wiesz, że chcę tylko ciebie i to się nie zmieni.
- Przepraszam - odparł, kładąc dłoń na mojej dłoni. - Ja po prostu ciągle nie wierzę, że to wszystko prawda. Mam wrażenie, że to tylko piękny sen, z którego zaraz się obudzę.
Złapałam go za koszulę i przyciągnęłam do siebie, by pocałować w usta.
- To nie sen - szepnęłam.
Iker
Z lustra patrzyło na mnie rozczochrane straszydło, z gębą porośniętą ciemną szczeciną. Niezbyt pokrzepiający widok. Myśli, które zdołałem zgubić poprzedniego wieczora, zapadając w sen, teraz obsiadły mnie ponownie. Były jak rój much. Cholera, wiedziałem, że podjąłem właściwą decyzję, ale przez to nie bolało wcale mniej.
Poczłapałem do kuchni. Tam zbiłem jedną filiżankę do kawy. Wymknęła mi się z rąk, gdy próbowałem ją wyjąć z przepełnionej półki. Pewne ręce bramkarza, dobry dowcip.
Ledwie zdołałem pozamiatać odłamki, ktoś zapukał do drzwi. Szlag. Kto wpadł na tak genialny pomysł, żeby mnie odwiedzać o świcie? Klnąc pod nosem poszedłem otworzyć. Ktokolwiek to był, musiał znieść widok El Santo w spranych gaciach i wyciągniętym podkoszulku.
A potem zamarłem w otwartych drzwiach. Za progiem stali Sylwia i Xabi.
- Cześć Iker - powiedzieli jednogłośnie.
- Cześć - odpowiedziałem mechanicznie.
- Możemy porozmawiać? - zapytała Sylwia. Wtedy do mojego zaspanego umysłu dotarło, że ona na mnie patrzyła.
Patrzyła!
- Jezu Chryste, Sylwia - kolana mi zmiękły i chyba bym siadł na progu, gdyby nie błyskawiczna reakcja Xabiego, który mnie podtrzymał. - Ty widzisz!
- Tak, widzę - uśmiechnęła się promiennie, aż mnie zabolało coś w sercu. - Od wczorajszego wieczora.
- Wchodźcie, proszę! - niemal wciągnąłem ich za próg.
Siedliśmy w salonie, ja wciąż w tych gaciach, wyglądając jak ostatni frajer, zwłaszcza przy Xabim. Od faceta biła łuna, zresztą od nich obojga biła. Byli tacy szczęśliwi, mój Boże...
- Iker, bo my... - zaczęła Sylwia, rumieniąc się. - Bo ja... My jesteśmy razem.
- Ciiicho - przegarnąłem palcami czuprynę. - Przecież wiem. Ślepy by zauważył. znaczy, ten. Rany, przepraszam!
Roześmiała się.
- Nie szkodzi. Nie masz... to znaczy czy ty nie czujesz się...
Popatrzyła na Xabiego.
- Iker, ja wiem, że źle postąpiłem - rzekł. - Chcę wiedzieć, czy między nami jest wszystko okej. Jesteś moim kumplem. Jesteś przyjacielem Sylwii. Nie chcemy cię krzywdzić.
- Przestańcie, błagam - zamachałem rękami. - Sylwia, kocham cię, ale to nie jest taka miłość, jaką mężczyzna powinien ofiarować kobiecie. Byłem egoistycznym baranem, skrzywdziłem cię jak cholera. On - wskazałem Xabiego - będzie dla ciebie znacznie lepszy. Kocha cię dokładnie tak, jak ja nie potrafiłem.
Sylwia zaczęła płakać.
- Xabier - kontynuowałem. - Jesteś moim kumplem z drużyny, jesteś mi jak brat. Owszem, chciałem ci obić buźkę, przyznaję, ale nie myślałem wtedy trzeźwo. Chyba w ogóle nie myślałem. Nie mogę i nie śmiem wchodzić między was. Straciłbym wtedy was oboje, a nie chcę.
Teraz zaczęły się szklić również oczy Xabiego.
- Stało się wiele, w tym dużo złego, ale to już nieważne. Chcę, żebyście byli szczęśliwi. Oboje. Tylko nie zapomnijcie zaprosić mnie na wesele, dobra? - głos mi się załamał.
Przytulili mnie oboje i przez chwilę staliśmy tak we trójkę na środku salonu. Sylwia pochlipywała, a my z Xabim udawaliśmy, że wcale nie płaczemy. Oczy nam się pocą, prawdziwi faceci przecież nie ryczą, nie?
Kiedy poszli siedziałem przez jakiś czas na fotelu, patrząc tępo w ścianę. Nagle poczułem, że nie wytrzymam dłużej w czterech ścianach. Ubrałem się i wyszedłem na miasto.
Błąkałem się jakiś czas po ulicach Madrytu, wreszcie poszedłem do parku El Retiro. Czułem się pusty w środku, tak, jakby ktoś odessał ze mnie wszystkie uczucia. Postałem chwilę przed fontanną, pogapiłem się na pomnik Alfonsa XII, a potem poczłapałem główną aleją, ponury i nastroszony. Jakiś dzieciak mnie zaczepił, prosząc o wspólne zdjęcie. Zapozowałem. Podpisałem się na podetkniętym mi notesiku. Pogłaskałem małoletniego po głowie. Uśmiechnąłem się do jego matki Pomachałem na pożegnanie.
I wtedy z bocznej alejki wyjechał jakiś chłopak na rolkach. Zanim we mnie walnął, zdążyłem zauważyć, że ma na głowie bejsbolówkę daszkiem do tyłu. A potem rąbnąłem z impetem plecami o asfalt.
Przez chwilę leżałem, kontemplując bure niebo i zastanawiając się jak mocno stłukłem sobie łokieć. Tego brakowało, żebym jeszcze nie mógł zagrać przez jakiegoś dzieciaka na rolkach.
- Hej, nic panu nie jest? - zapytał chłopak, skrobiąc się z asfaltu.
- Chyba nie - odparłem.
Podał mi rękę i pomógł wstać. Jego dłoń była drobna, chociaż silna. Chłopak?
Przyjrzałem mu się uważniej. Spod płowej grzywki, wypływającej spod czapki, patrzyła na mnie para wielkich bursztynowych oczu, o zadziornym spojrzeniu. Oczu niezaprzeczalnie kobiecych, tak samo jak kobiecy był mały zadarty nosek, obsypany gęsto piegami i kształtne, różowe usta domniemanego chłopaka.
Spojrzałem niżej i przestałem mieć wątpliwości. Figura sprawcy zderzenia była niewątpliwie figurą kobiety. Bardzo zgrabnej zresztą.
Dziewczyna zdjęła czapkę i przegarnęła ręką krótko przystrzyżoną czuprynę.
- Czemu tak na mnie patrzysz, Santo? - wyszczerzyła zęby w zawadiackim uśmiechu. - Zobaczyłeś coś zielonego?
- Ciebie - odparłem. - Jesteś cała zielona jak serek z pleśnią. Często rozjeżdżasz ludzi?
- Zdarza się od czasu do czasu - odparowała. - Ale tylko tych, którzy nie patrzą dokąd idą. Ciao!
Zanim się zorientowałem, ona już pruła alejką jak strzała.
- Czekaj! - wrzasnąłem. - Jak masz na imię?
- Baśka! - odkrzyknęła przez ramię.
Baśka? A cóż to za imię?
Sylwia:
Koło południa Xabi pojechał na trening, a ja udałam się do swojego mieszkania. Miałam się przecież spotkać z mamą. Dzwoniłam wcześniej do taty, powiedziałam mu, że odzyskałam wzrok. Tak się ucieszył, że myślałam, że mi zaraz na zawał z tego szczęścia zejdzie. A teraz szłam do własnych drzwi, z duszą na ramieniu. Co ja powiem tej kobiecie, której właściwie nie znam?
Przekręciłam klucz w drzwiach, czując, jak łomocze mi serce.
Siedzieli, ona i tata w salonie. Tata miał mokre oczy, drżały mu ręce. A ona...
Ona miała jasne włosy, takie jak moje i szarozielone oczy, otoczone delikatną siateczką zmarszczek. Na mój widok zerwała się z fotela.
- Sylwia, dziecinko - powiedziała cichutko po polsku.
- Witaj Matyldo - odparłam po hiszpańsku.
- Nie proszę cię, żebyś mi wybaczyła - powiedziała, wyciągając do mnie dłonie. - Chcę, żebyś wiedziała, że niczego w życiu tak nie żałowałam, jak tego, że was zostawiłam. Tęskniłam za tobą te wszystkie lata...
Po jej policzkach popłynęły łzy.
- Byłam wtedy młoda i taka głupia...
Zaczęła opowiadać, to było, jakby pękła w niej jakaś tama, zza której wylał się rwący potok słów. Opowiedziała mi o tym jak poznała tatę, jak się pobrali, spłodzili mnie. I jak kilka lat później poznała tego człowieka...
- Nie potrafiłam rozpoznać prawdziwej miłości, chociaż miałam ją na wyciągnięcie ręki. Zamieniłam ją na jakiś miraż... Nie zrób nigdy tego samego błędu.
Coś we mnie zmiękło.
- Nie zrobię. Już ją znalazłam i nie wypuszczę z rąk - powiedziałam.
- Córeczko moja - szepnęła. - Kiedy byłaś w śpiączce przychodziłam po kryjomu do szpitala. Patrzyłam na ciebie i modliłam się, żebyś wyzdrowiała. Ale kiedy odzyskałaś przytomność ja... ja się bałam...
Spojrzałam w jej oczy. Nie znalazłam w nich kłamstwa, tylko bezbrzeżny smutek i miłość.
- Mamo... - powiedziałam cichutko.
Objęłyśmy się. To było dziwne, a zarazem przyjemne.
Iker:
Pobrali się na wiosnę, a ceremonia odbyła się w gaju pomarańczowym, obsypanym kwiatami. Ich zapach odurzał mnie, gdy czekaliśmy na pojawienie się państwa młodych. Delikatny wietrzyk targał lekko obrusem na ołtarzu, wzniesionym pod gołym niebem. Było tak ciepło, że w moim garniturze zaczynałem się pocić.
- No kiedy oni przyjdą? - zniecierpliwił się Cris. Jego lśniący metalicznie gajer musiał grzać jeszcze bardziej niż mój. - Gorąco mi!
Stojąca obok Irina zmarszczyła brew.
- Było się nie ubierać w to tworzywo sztuczne - zadrwił Pepe, sam odstawiony w elegancki, przewiewny, lniany garnitur w kolorze granatowym.
- Sam jesteś tworzywo! - odparował Cris, nie bacząc na marsa na czole swej partnerki. - To jest jedwab, cymbale!
Pepe wyszczerzył zęby w drwiącym uśmiechu.
- Taaaa, taki z ropy naftowej - zarżał.
Marcelo, Benzema i Mesut też zaczęli chichotać. Sammi zakrył twarz rękawem, usiłując zachować powagę.
- Cicho barany! - syknął Ramos. - Idą.
Umilkli posłusznie.
Aleją między krzesłami dla gości szli państwo młodzi. Sylwia, w zwiewnej białej sukni, z wieńcem z kwiatów pomarańczy na głowie i Xabi w popielatym smokingu. Pod stopy padały im płatki kwiatów, spływające z drzew, a słońce otaczało ich aureolą złocistego blasku.
Matka Sylwii uniosła do oczu chusteczkę, a pan Soriano, siedzący obok, ścisnął jej rękę. Mnie też coś ściskało w gardle.
Za Sylwią szła druhna - jej młodsza siostra. Brat Sylwii podawał obrączki.
W milczeniu patrzyliśmy, jak państwo młodzi powtarzają słowa przysięgi. Patrzyli przy tym na siebie, Jezu, nie można było wątpić, że słowa przysięgi małżeńskiej nie są dla nich tylko formułką. Promieniowała z nich taka miłość, że gdyby dało się ją przerobić na prąd elektryczny, to tych dwoje mogłoby spokojnie zasilić cały Madryt. Czy mnie kiedyś ktoś tak pokocha, czy straciłem już swoją szansę?
Z zamyślenia wyrwało mnie pochlipywanie. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że Ronaldo zalewa się łzami.
- Cris, wszystko w porządku? -zapytałem.
- Ta, jasne - rzekł, niemal wyrywając chusteczki z rąk Iriny. - To tylko alergia. Na... eeee... na pomarańcze chyba.
- Mój twardziel - Irina poklepała go po głowie.
Pepe, Marcelo i Khedira niemal zataczali się ze śmiechu.
- Ej, Cris, a może ty się po prostu roztapiasz? - zapytał Kepler z udawaną powagą, by zaraz wybuchnąć tłumionym śmiechem.
Wesele, które odbyło się w tym samym gaju, było wariackie, ale inne być nie mogło z chłopakami z Realu jako gośćmi. Obtańcowali rzetelnie swoje partnerki, pannę młodą i jej mamę, potem wszystkie pozostałe inne panie na weselu, a kiedy w końcu zabrakło kobiet, Marcelo porwał do tańca Pepe, a Benzema Mesuta. Nie powiem, za bardzo trzeźwi wtedy już nie byli. Potem rozochocony Pepe zaczął wszystkich uczyć jak się tańczy sambę. Jego pokaz taneczny spotkał się z wielkim uznaniem, zwłaszcza pań (co dla mnie trudne do ogarnięcia) i na jakiś kwadrans wesele zmieniło się w sambodrom. Potem Cris uparł się, że zaśpiewa dla państwa młodych.
- Jezu, nie! - wrzasnął Ramos i rzucił w niego pomarańczą, niecelnie zresztą.
- Rzucasz tak samo celnie jak strzelasz - zakpił Ronaldo.
Beczał przez chwilę rzewnie w mikrofon, ku uciesze chłopaków, zgrozie reszty gości i rozbawieniu młodych, dopóki nie zjawiła się Irina i nie ściągnęła go ze sceny za krawat.
Kiedy wesele się skończyło, spacerowałem jakiś czas wśród oświetlonych drzewek, myśląc o tym co było. I co będzie.
Oby byli szczęśliwi, Xabi i Sylwia. Tyle już przeszli, niech zło ich omija.
Niech będą szczęśliwi.
A ja?
Ja sobie poradzę.
EPILOG
Iker:
Finał Ligi Mistrzów był ciężki. Atmosfera na boisku od początku była napięta, a walka ostra. Musiałem hamować Ramosa, bo swoimi ostrymi wjazdami w rywali prosił się o czerwo, chociaż z drugiej strony Schweinsteiger i Ribery kosili naszych równo z trawą. Poobijali mocno Xabiego a Mesut po zderzeniu ze Schweinim wyglądał jak po konfrontacji z czołgiem. Po pierwszej połowie, bezbramkowej, monachijczycy zorientowali się, że nie zdołają przełamać naszej obrony, więc spróbowali innej strategii. Ribery mianowicie zaczął prowokować Pepe. Wszyscy wiedzą, że Kepler na boisku ma wybuchowy temperament i wiele mu nie trzeba. Tak też było teraz. Franck sypnął mu coś takiego, że Pepe niemal eksplodował i gdyby nie przytomność umysłu Xabiego i Marcela, którzy go przytrzymali, toby się na niego rzucił. Zdołał jednak opierdolić sędziego, co skończyło się żółtą.
Cris tak się rozzłościł tą aferą, że nie dało się go zatrzymać. Na spółę z Xabim i Benzemą wykonali koronkową akcję, robiąc wiatraki z rywali, po czym Cristiano grzmotnął pięknie z woleja. Manu Neuer mógł tylko patrzeć jak piłka wpada mu do siatki.
To nam dodało skrzydeł. Po chwili Benzema podwyższył na 2:0, a potem Pepe pomścił swe krzywdy, pakując piłkę po wolnym główką do bramki. Wygraliśmy!
Po końcowym gwizdku Wembley rozbrzmiało rykiem tysięcy kibicowskich gardeł. Na murawę wybiegli trenerzy, działacze, chłopaki z ławki rezerwowych oraz żony i dziewczyny piłkarzy. Oparłem się o bandę i patrzyłem jak moi chłopcy świętują, patrzyłem, jak poprzez murawę biegnie Sylwia, by wpaść prosto w ramiona Xabiego, jak on ją całuje, a potem głaszcze delikatnie jej zaokrąglony brzuszek.
Mimo radości z wygranej, poczułem jakiś dziwny smutek. Cieszyłem się ich szczęściem, ale jednak...
- Hej, Santo! - ktoś krzyknął mi niemal w samo ucho. - Nie świętujesz?
Obok mnie wyrosła, oparta o bandę po drugiej jej stronie, postać w koszulce Realu i wytartych dżinsach. Na głowie miała odwróconą daszkiem do tyłu czapkę. I bursztynowe oczy pod płową, niesforną grzywką.
- Zielona dziewczyna - powiedziałem, zaskoczony. - Co ty tu robisz?
Uniosła w górę lustrzankę z długim obiektywem.
- Pracuję, Santo - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Dzięki za te piękne parady, wpadnie mi za nie premia.
- Nie ma za co - odparłem odruchowo.
- No leć, świętuj - machnęła na mnie jak na kurę. - Chłopaki na ciebie czekają.
- A będziesz tu?
Mrugnęła szelmowsko jednym okiem.
- Znajdę cię, Santo, bez obaw. No lećże!
Pobiegłem przez boisko, czując, że po chwilowym smutku nie zostało śladu. Teraz rozpierała mnie radość. Cieszyłem się razem z moją drużyną, drąc się na całe gardło.
Może dla mnie też była jakaś nadzieja?
*Koniec*
_______________________________________________________________________________________
No to wylądowałyśmy! Już wiecie, jak potoczyła się historia El Santo, Xabiego i Sylwii ;) Musicie wiedzieć, że na samym początku zamęczałam Martinę tragicznym końcem ze śmiercią w tle, ale niektóre z Was już mnie trochę znają(Martina nawet więcej niż trochę) nie potrafię pisać smutnych końców. Za bardzo przeżywam losy swoich bohaterów, mogę ich w ciągu opowiadania doświadczyć wszystkim ale na koniec jakiś happy end musi być. Iker stracił ukochaną, ale pojawiło się nadzieja w postaci Baśki.
Dziękuję wszystkim za komentarze a szczególnie za czytanie moich wypocin ;) Martinie zaś za słuchanie moich jęków i pomaganie w ogarnięciu wszystkiego a także literackie przysługi. Już dzisiaj ponownie zapraszamy Was na "Siostrzyczki", które pojawią się na dniach.
No to wylądowałyśmy! Już wiecie, jak potoczyła się historia El Santo, Xabiego i Sylwii ;) Musicie wiedzieć, że na samym początku zamęczałam Martinę tragicznym końcem ze śmiercią w tle, ale niektóre z Was już mnie trochę znają(Martina nawet więcej niż trochę) nie potrafię pisać smutnych końców. Za bardzo przeżywam losy swoich bohaterów, mogę ich w ciągu opowiadania doświadczyć wszystkim ale na koniec jakiś happy end musi być. Iker stracił ukochaną, ale pojawiło się nadzieja w postaci Baśki.
Dziękuję wszystkim za komentarze a szczególnie za czytanie moich wypocin ;) Martinie zaś za słuchanie moich jęków i pomaganie w ogarnięciu wszystkiego a także literackie przysługi. Już dzisiaj ponownie zapraszamy Was na "Siostrzyczki", które pojawią się na dniach.
Pozdrawiam serdecznie Fiolka :*